Music

sobota, 15 sierpnia 2015

UWAGA ! UWAGA!

 Mam dla was dobre - mam nadzieje - nowiny ! Otóż zaczęłam pisać nowego bloga wraz z Youki-chan <3 Zachęcam was do odwiedzania go :) Podaję link ---->  http://krysztal-glebin.blogspot.com/2015/08/rozdzia-1-wrak-przezanczenia.html Miłego czytania !

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 17 - Wioska Smoków

     



                                                                Levy
   



   Nadal z niedowierzaniem spoglądałam na swoich towarzyszy, nawet mi się nie śniło, że może stać się coś takiego. Ciągle spoglądałam na Gajeell'a jakby mógł w każdej chwili zniknąć, okazać się tylko moim wyobrażeniem. Jednak jeszcze bardziej zszokowała mnie obecność Lucy i Natsu, bo tych dwojga kompletnie się nie spodziewałam. No kto by pomyślał, że znajdą nas po zapachu? Natsu szedł za tropem i trafił aż tutaj !
  A jakież to szczęście, że akurat wpadli na Gajeell'a. Czy nie można nazwać czegoś takiego przeznaczeniem? Otóż, jak dla mnie to nie był zwykły przypadek. Nic w życiu nie dzieje się, od tak ! 

   Szliśmy już dobre dwie godziny, w tym czasie Natsu i Hono ani razu nie przerwali swojej rozmowy, ten drugi opowiadał o Igneel'u. Różowowłosy szczęśliwy słuchał o swoim smoczym ojcu, mając zapewne nadzieję na spotkanie z nim. W końcu Hono był bratem Króla Smoków, więc istniały spore szanse, aby doszło do konfrontacji między ojcem a synem. 

     Jeśli chodzi o Lucy, była chyba równie przejęta tą sprawą. Nie opuszczała Smoczego Zabójcę na krok, widocznie była w nim zakochana po uszy. Takie rzeczy trudno ukryć, zwłaszcza gdy za każdym razem, kiedy ich spojrzenia znajdywały się na tej samej linii, na policzkach blondynki wykwitały śliczne rumieńce. 

      Cóż, a propos rumieńców...Chyba nie byłam lepsza, bo kiedy Gajeell obejmował mnie czule i szeptał wciąż do ucha, że nigdy mnie już nie zostawi, musiałam przybierać postać dorodnego buraczka.

     Miałam wrażenie, iż Hono spogląda na naszą czwórkę jak na idiotów. Pewnie miał dosyć, bo hormony aż latały w powietrzu. 
    Jednak ważniejszy był fakt, że zbliżaliśmy się do Wioski Smoków, z każdym krokiem byliśmy bliżej wykonania misji i wyleczenia Gajeel'a. Im bliżej celu byliśmy tym częściej spoglądałam do góry, w obawie, że nad naszymi głowami latają smoki. Mieliśmy naprawdę ogromne szczęście, bo podróż była nadzwyczaj spokojna. Przez większość drogi rozmyślałam nad tym, jak przebiegnie rytuał Rikki i co będzie dalej? Jak się życie potoczy, gdy Gajeel'owi i mnie uda się wrócić bezpiecznie do domu? Jak nasz związek zostanie przyjęty w gildii, jak zareagują Jet i Droy? Patrząc na Gajeel'a marzyłam o założeniu z nim rodzinny, mimo iż jestem młoda, czułam się gotowa do dorosłego życia. Ale czy on będzie gotowy? 
   Takie myśli zaprzątywały mi głowę, na tyle że przestałam być wystarczająco czujna. Zrozumiałam, że coś jest nie tak w momencie, gdy mój ukochany pociągnął mnie w gęste zarośla. 
- Co się...? - przerwał mi, przesłaniając mi usta swoją dużą dłonią.
- Ciii - wyszeptał i skinął głową ku górze.
    Nad nami unosił się przeogromny, fioletowy smok. Jego ciężkie ciało podejrzanie powoli poruszało się na tle nieba. Czyżby nas wyczuł? 
    Spojrzałam na Gajeel'a i wzrokiem przekazałam mu, że wszystko już rozumiem. Od razu wziął swą rękę, która zasłaniała mi pół twarzy. 
    Zaczęłam myśleć nad tym, co możemy zrobić. Moglibyśmy się przekraść do Wioski, bo jak Hono wspomniał został nam jakieś piętnaście minut drogi. Tam zdołaliśmy by się ukryć, jak to mówią, najciemniej jest pod latarnią. Tu łatwiej zostaniemy odkryci, w końcu największą czujność jakikolwiek strażnik zachowuję na granicach terytorium. 
  Odszukałam wzrokiem Natsu i Lucy, którzy przyczaili się pod dużym zwalonym drzewem, i Hono, który był w podobnych zaroślach jak Gajeel i ja, tyle że po przeciwnej stronie. Z góry z całą pewnością ich nie widać, to wystarczy. Spojrzałam na nich porozumiewawczo a następnie wskazałam drogę, która prowadziła do siedliska smoków. W mig zrozumieli o co mi chodzi, najwyraźniej się ze mną zgadzali, bo po chwili zaczęli ostrożnie posuwać się naprzód. 
   Nie siedziałam w miejscu, tylko chwyciłam Gajeel'a za rękę i ruszyłam za przyjaciółmi. Starałam się jak najdelikatniej stąpać po leśnej ściółce, każdy krok był szybki i ostrożny zarazem. W końcu przed nami zaczął wyłaniać się obraz Wioski.
   Pierwsze, co zobaczyłam to zwykłe leśne chatki, z tego widoku wnioskowałam, że Hono nie jestem jedynym, który przemienia się w człowieka. Tu w ukryciu smoki, mogły żyć jak ludzie, zrzucając od czasu do czasu swoje łuski. 
   Nigdy sobie tego tak nie wyobrażałam, przecież to miejsce wyglądałoby jak zwykła mieścina ludzi, gdyby nie to, że co jakiś czas na niebie ukazywały się smoki. Nie które z nich leciały ku ziemi, i kiedy ledwo ich smocze kończyny dotykały ziemi już przemieniały się w ludzkie. 
   Widziałam w oddali coś w rodzaju rynku, aż mnie zatkało. Spojrzałam na Hono, który przyczaił się z nami za wielkim głazem, wkrótce Lucy i Natsu też to zrobili. Smok spojrzałam na mnie z szelmowskim uśmieszkiem i unosząc jedną brew, wyszeptał:
- Nie spodziewałaś się czegoś takiego, co?
- Absolutnie... - moja mina zapewne mówiła sama ze siebie, bo jego uśmiech się poszerzył.
    Jeszcze raz przyjrzałam się miejscu, w którym zamieszkiwały legendarne smoki od kilku tysięcy lat. To było niewiarygodne, że te na pozór dzikie stworzenia prowadziły taki tryb życia, tak bardzo ludzki. Jak się okazuje, nie wszystko jest takie jakim się wydaje.
- Więc, gdzie jest Góra Przodków ? - spytałam cicho czerwonowłosego smoka.
- Trzeba przejść przez wioskę, nie da rady jej obejść, bo granice są za dobrze strzeżone - mrugnął do mnie, wiedział, że się tego domyśliłam - Przekradniemy się do tamtej linii drzew, ta co wytycza wewnętrzną granicę wioski - wskazał na majaczące w oddali drzewa - Za nimi jest Góra Przodków... o i nie daj się zwieść nazwie "góra", tak naprawdę jest to tylko niewielkie, skaliste wniesienie, mniej więcej wysokości drzew, czyli ma jakieś dwieście metrów. Jest w nim spore wgłębienie, i tam właśnie płonie nasz święty płomień.
- Czyli, przekradamy się tuż pod nosem smoków i bierzemy ogień? - spytał Gajeel, który także wsłuchiwał się w słowa smoka - Łatwizna...
-Wiem, że to brzmi jak szaleństwo, ale to jest bezpieczniejsze. Jeśli będziemy szli na około od razu nas złapią. Uwierz mi.
- Ja Ci wierzę - wyszeptał Natsu - W końcu jesteśmy rodzinną.
   Hono spojrzał na niego, w jego oczach widziałam zarazem radość i ból, bo jak się domyślam musiał przypomnieć sobie swojego zmarłego syna. Mimo to z uśmiechem odpowiedział różwowłosemu :
- Tak, to prawda.
   To była piękna scena, jednak gdy tylko spojrzałam na Gajeel'a przypomniałam sobie po co przebyliśmy tą drogę.
- Więc, jaki jest plan? Chodzi o to, jak przejść nie zauważonym przez wioskę? - spytałam rzeczowym tonem.
- To bardzo proste - rzekł Hono -Wyjdziemy zza oto tego głazu i spokojnym krokiem przejdziemy na drugi koniec... nie wyczują was, nie spodziewają się tutaj ludzi, więc nie będą węszyć. Jeśli będziecie się trzymać blisko mnie, to nie nabiorą żadnych podejrzeń.
- Was przecież nie jest dużo, nie? Pewnie znacie się również bardzo dobrze pod ludzkimi postaciami.
- Levy, to nie jest jedyna wioska, są jeszcze pomniejsze osady. Jeśli was zobaczą, to pomyślą, że jesteście młodymi smokami, które oprowadzam po naszym głównym legowisku, że tak powiem.
- Hmm, ten pomysł ma ręce i nogi, naprawdę może się nam udać. - w tamtym momencie przypomniałam sobie o skrzydłach Gajeel'a. Nie łatwo będzie je zamaskować.
    Gajeel zauważył, że mu się przypatruje i od razu zrozumiał moje obawy. Zacisnął zęby, był widocznie zły na samego siebie. Spróbował przycisnąć skrzydła jak najmocniej do swojego ciała, jednak nadal były widoczne. Wtedy przypomniałam sobie, że mam na sobie pelerynę od Rikki, która sięgała mi niemal do kostek. Dla Gajeel'a będzie  wystarczająco długa, aby zakryć skrzydła i ramiona, które pokrywała siateczka nieregularnych łusek.
  Ściągnęłam ją z siebie szybko.
- Schyl się - powiedziałam do ukochanego.
     Ugiął lekko nogi, aby łatwiej mi było zarzucić zieloną tkaninę na jego szerokie barki. Peleryna spłynęła w dół zasłaniając skrzydła złożone ściśle przy plecach.
- Jesteśmy gotowi.
     Poczekaliśmy na dogodny moment, aby wyjść z ukrycia. Nie chcieliśmy, żeby ktoś zauważył to, że się podkradamy. Wszystko miało wyglądać jak naturalniej.
    Minęliśmy pierwszą z chatek, potem jeszcze jedną i wtedy spojrzał na nas pierwszy smok. Przejechał obojętnym wzrokiem po naszych twarzach a potem skinął głową do Hono. Czyli wszystko szło zgodnie z planem, zapach czerwonowłosego maskował nasz i przez to nikt nie nabrał podejrzeń, co do naszej czwórki.
   Rozglądałam się z nieudawaną ciekawością, przechodząc koło ryneczku zatrzymałam wzrok na produktach, jakie może oferować smok. Po raz kolejny raz musiałam przyznać sobie w duchy, że ich świat wcale nie był tak odmienny od naszego.
     Smoki nie zwracały na nas uwagi zaprzątnięte swoimi sprawami. Przechodziły czasami tak blisko nas, że wstrzymywałam oddech i dopóki nie znikły mi z oczu, byłam poddenerwowana. Z mocno bijącym sercem wypatrywałam niebezpieczeństwa, czy aby na pewno któryś z nich nie przejrzał tego, iż mają w swojej wiosce ludzi.
     Gdy już przeszliśmy ponad połowę drogi, podbiegł do nas chłopak o brązowych włosach, wyglądający na młodszego od Hono. Serce omal nie stanęło mi z wrażenia. Czyżby nas wyczuł?!
    Nasz smoczy towarzysz i sojusznik spojrzał na nas kątem oka, a potem całą swoją uwagę skupił na brązowowłosym.
- Witaj, Kiro - skinął do tamtego.
- Dobrze cię widzieć, Hono. Igneel cię szukał, martwił się, bo nie wracałeś dłużej niż zazwyczaj.
   Na te słowa Natsu drgnął, jego ojciec był blisko. Wiedziałam, że ledwo się powstrzymuje przed tym, aby go poszukać. Siedem lat to dużo, tęsknota za nim nigdy nie zmalała, wręcz przeciwnie wzrosła. Uśmiechnęłam się do niego, aby go pocieszyć. Spojrzałam mu prosto w oczy, samym wzrokiem obiecałam że spotka się ze swoim przybranym rodzicem. Skinął leciutko głową, wiedząc, że teraz musi zachować spokój. Lucy spojrzała na niego z tkliwością. Ona także pragnęła jego szczęścia.
- Ahh, mój braciszek, chyba czasami zapomina, że nie jestem dzieckiem. Ma nie wiele więcej lat ode mnie. Sto lat dla nas to nie dużo. - zaśmiał się pogodnie brat wspomnianego Króla Smoków.
- Taak, po prostu prosił mnie, że jak cię spotkam to mam ci powiedzieć, że nie musisz uciekać. Tu jest twój dom, nie błąkaj się po lesie - Kira spojrzał na niego zasmucony.
- Wcale się nie błąkam, ja tylko chcę... - głos Hono stracił radosną nutę - W porządku, nie długo go odwiedzę, niech już się nie martwi.
- Dobrze... Bo wiesz, brakuje nam ciebie. Od ponad siedmiu lat znikasz na długie miesiące z wioski, nie musisz cierpieć w samotności...
- Co ty wiesz? - wysyczał Hono, pierwszy raz zobaczyłam go w takim stanie, ale w sumie, nie znamy się długo, co ja mogłam o nim wiedzieć? - Siedem lat to zbyt mało, by pogodzić się ze śmiercią syna! Więc daruj sobie te gadkę, że tęsknicie i chcecie przeżywać żałobę razem ze mną. Irytuje mnie to, strasznie.
    Kira skulił się w sobie, spojrzał z żalem na swojego pobratymca. Widać, że chce mu pomóc, jednak dalej się nie narzucał.
- Przepraszam. To prawda, nie potrafię zrozumieć twojego bólu. Lepiej już odejdę ... - wtedy to spojrzał na nas - A to kto? Nie znam was...
  Spięłam się cała, wiedziałam że reszta zrobiła to samo. Zielone oczy Kiry skupiły się na nas, widocznie był ciekawy z kim prowadzi się Hono. Jeśli podejdzie za blisko, poczuje zapach człowieka! O błagam, jeśli istnieje jakaś sprawiedliwość na tym świecie, niech odejdzie i zostawi nas w spokoju.
- To młode smoki, poznałem ich nie dawno. Oprowadzam ich i tyle. - Hono wzruszył ramionami z udawaną obojętnością, w środku pewnie drżał z niepokoju.
- Ahhha, w porządku. To ci nie będę was zatrzymywać. - Kira wycofał się dwa kroki do tyłu, spojrzał na niego ostatni raz, w jego oczach pojawił się smutek. Może był przyjacielem czerwonowłosego?
   Otworzył usta, chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Obrócił się i odszedł szybkim krokiem, widocznie bolało go, że nie może w żaden sposób pomóc Hono. Też bym cierpiała nie będą wstanie ulżyć w cierpieniu bliskiej mi osobie.
     Gdy był już daleko, głośno wypuściłam powietrze z ust. Spojrzeliśmy na siebie wszyscy z ulgą i ruszyliśmy dalej. Byliśmy już nie daleko drzew, które miały zapewnić nam większe bezpieczeństwo. Reszta drogi była spokojna, nikt nas nie zaczepiał, a nawet nie zaszczycał swoim spojrzeniem. Plan Hono był genialny w swej prostocie. Czyli to prawda, najciemniej jest pod latarnią.
   W końcu znaleźliśmy się przy drzewach. Czułam się o wiele bezpieczniej, kiedy zakrywały nas one przed spojrzeniami smoków. Szybko przemykaliśmy przez zarośla, zatrzymaliśmy się przy Górze Przodków.
   Miała tak, jak wspomniał Hono około dwieście metrów. Była bardzo stroma, wiedziałam że łatwo na nią wejdę.
- Na samej górze jest ogień, tak? - spytałam.
- Tak, w tamtej grocie - wskazał ręką na otwór w skale, niemal na samym szczycie.
- Dobra, to wchodzę ...
- Chciałaś powiedzieć - wchodzimy ...- przerwał mi Gajeel
- Sama wejdę...
-  Nie - powiedział stanowczo
- Tak, to lepszy pomysł.
- Nie wydaje mi się. Znowu mam Cię puścić ? - zacisnął szczękę, widocznie zezłoszczony - Obiecałem sobie, że już nigdy ...
- Gajeel! - tym razem to ja mu przerwałam. Uniosłam wysoko głowę, żeby spojrzeć mu prosto w oczy, przez chwilę toczyliśmy walkę na spojrzenia. Jego ostre spojrzenie czerwonych oczu docierało do samej duszy, jednak nie mogłam się ugiąć. Miałam ważny powód, żeby sama pójść po Święty Ogień - Wystarczy, że ja jedna wespnę się na górę. Dwie osoby będą bardziej widocznie, zwłaszcza ty.
- To weź ze sobą Natsu albo Hono - był równie nieugięty jak ja.
- Przecież mówię, że lepiej żeby weszła jedna osoba i będę nią ja ! - podniosłam nieznacznie głos. - Proszę... przecież będziesz mnie ciągle widział.
  Zamknął oczy, przez chwilę nic nie mówił. Chyba już podjął decyzję. Chciałam się go spytać, czy się zgadza, ale nie zdążyłam, bo jego usta przywarły mocno do moich. Uniosłam się na palcach i oddałam pocałunek. Nie trwał zbyt długo, lecz był pełen pasji i namiętności, przez kilka sekund byliśmy w stanie przekazać sobie, jak bardzo się kochamy.
   Gdy już się ode mnie oderwał, położył swą dużą dłoń na mojej głowie i przeczesał moje niesforne niebieskie włosy do tyłu. Ten gest był tak bardzo czuły, że o mało się nie roztopiłam pod jego dotykiem.
- Uważaj na siebie, słonko - powiedział cicho.
- Oczywiście, że będę - chwyciłam jego drugą dłoń i ucałowałam w środek.
    Odsunęłam się dwa kroki do tyłu i spojrzałam na wszystkich moich towarzyszy. Każdy posłał w moją stronę pokrzepiający uśmiech.
- Idę, obserwujcie niebo - rzekłam na koniec.
   Skinęli głową. Odwróciłam się i ruszyłam ku stromemu wzniesieniu. Nie ma co, czekała mnie nie mała wspinaczka. Wyciągnęłam rękę do góry i chwyciłam się wysuniętego kawałka skały. Pociągnęłam się do góry pomagając sobie nogami. Powoli pięłam się ku górze, w niektórych miejscach było o tyle trudno, że nie miałam jak zaprzeć się nogami. Napinałam wszystkie mięśnie, po pewnym czasie byłam w połowie góry. Ręce zaczęły mnie boleć, z wyczerpania zaczęły się trząść, ale nie mogłam się przecież zatrzymać.
   Dotarłam do maleńkiej półki skalnej, gdzie mogłam na chwilę odsapnąć. Na szczęście im wyżej byłam, tym wzniesienie było mniej strome. Dam radę - pomyślałam z uśmiechem.
   W końcu dotarłam do groty, z której bił złoty blask. Mimo bolesnych otarć na dłoniach i kolanach, byłam szczęśliwa. Przestałam myśleć o moim zmęczeniu, tylko bez wahania weszłam do środka.
  Moim oczom ukazał się niewielki, ale jednak przepiękny ogień. Unosił się kilka centymetrów nad naturalną niszą. Biła od niego niewyobrażalna moc starych smoków. Z zachwytem podeszłam bliżej, co dziwne ogień nie był gorący, tylko zwyczajnie ciepły. Przyjemnie ciepły.
  Szybko wyjęłam kryształ zawieszony na szyi. Wyciągnęłam go ku ogniu, gdy wtem nagle usłyszałam w głowie pradawny głos.
  " Co tu szukasz człowieku?", drgnęłam przestraszona. Czyżbym usłyszała głos pierwszego ze smoków?
    Pomyślałam o tym jak ten ogień jest ważny do wykonania rytuału, i ten co przemawiał chyba zobaczył to w mojej głowie, bo znów przemówił "Jesteś zdeterminowana. Widzę jak bardzo potrzebujesz naszego Ognia. Zatem podaruję ci go, bo widzę że masz czyste serce."
     Nagle ku kryształowi, który miałam wyciągnięty przed siebie popłynął ogień i wniknął w niego. Zachłysnęłam się z wrażenia.
- Dziękuję - wyszeptałam z wdzięcznością.
     "Uważaj na siebie, ludzkie dziecko", znowu przemówił i zniknął. Oszołomiona wyszłam z groty i zaczęłam ostrożnie schodzić w dół. Gdy byłam już prawie w połowie drogi, obślizgnęła mi się noga. Wszystko zwolniło, nagle moja dłoń nie trzymała się skały tylko wysiała w powietrzu, tak jak i reszta ciała. Poczułam jak lecę w dół. Z moich ust wyrwał się cichy okrzyk, upadek ze stu metrów nie może skończyć się dobrze - to nawet mało powiedziane.Ziemia przyciągała mnie do siebie, i kiedy miałam się z nią zderzyć, poczułam jak chwytają mnie silne ręce Gajeel'a. Upadliśmy razem na ziemię, leżałam na moim  ukochanym, ale byłam cała i zdrowa.
- Dziękuję, uratowałeś mi życie - wyszeptałam.
- Proszę. Ale nigdy więcej się tak nie narażaj. - wysapał - O mało, co nie dostałem zawału. Myślałem, że nie zdążę !
- Ale zdążyłeś i to się liczy. - spojrzałam na niego. - Patrz, co mam ! - wyciągnęłam do niego kryształ, który świecił się na złoto. - Teraz musimy tylko wrócić do Rikki i przywrócić Ci dawną postać.
- A potem wrócimy do domu - uśmiechnął się i pogłaskał mnie po policzku.
- Tak, do domu ...
    Ruszyliśmy w drogę powrotną, szczęśliwy, że wszystko układa się po naszej myśli. Nie przewidziałam jednak, że los będzie tak niesprawiedliwy.

                                                        ***                             




 Także tego... teraz nie narzekać na długość rozdziału ^^ Ogólnie rzecz biorąc, to być może przedostatni rozdział, lub  przed przedostatni :D Potem zaczyna się taka jakby druga część, kuknijcie w "Rozdziały" :3 Mam nadzieję, że się spodobało :* Buziaczki :3                                                         

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 16 - Przyjaciele



                                                        Levy


   Przejrzałam wszystkie rzeczy, które dostałam od Rikki. Cały ekwipunek był na swoim miejscu, mogłam ruszyć dalej. Zaufałam Hono i miałam nadzieję, że robię dobrze. Ale mimo to, głęboko w sercu bałam się, iż może mnie wydać w ręce swych pobratymców. Musiałam zachować czujność w razie takiego obrotu spraw, byłabym totalnie głupia nie robiąc czegoś takiego.
- To ruszamy? - spytał czerwonowłosy.
- Tak, tak... - spojrzałam jeszcze raz za siebie, posyłając ku Gajeel'owi moje myśli - " Wrócę, obiecuję"
   Mój smoczy towarzysz wyszedł na przód, z zamiarem prowadzenia naszej wyprawy. To było dobre rozwiązanie, sama bym szybko nie znalazła naszego celu. Dzięki temu zapewne oszczędziłam ze dwa lub nawet trzy dni.
   Szliśmy przez dobre pół godziny w milczeniu, słychać było jedynie głosy lasu, które często wprowadzały człowieka w błąd. Ile razy odwróciłam się na dźwięk pękającej gałązki lub szelestu w pobliskich krzakach, by upewnić się, że to tylko jakieś zwierzę a nie czyhający na nas wróg. W końcu Hono przerwał ciszę i spytał się mnie o Gajeell'a:
- Jaki On jest? Ten Gajeell?
   Uśmiechnęłam się szeroko myśląc o nim. Nie było łatwe określić w kilku zdań jego niezwykłość.
- Pierwsze co nasuwa mi się na myśl, to jego odwaga i gotowość do poświęceń. Nie znam też bardziej opiekuńczego człowieka niż on. Sprawia wrażenie zimnego, zdystansowanego, ale ja poznałam go wystarczająco, aby zauważyć jak troszczy się o innych.
- Musisz go bardzo kochać... - uśmiechnął się do mnie łagodnie.
- Tak bardzo to widać? - spytałam mile zaskoczona.
    W odpowiedzi tylko skinął głową i znów zamilknął. Widziałam niemalże jak na dłoni gonitwę myśli w jego głowie. To normalne po tym, czego się dowiedział. Ja sama zastanawiałam się nad wieloma sprawami. Jak bezpiecznie wykraść Święty Ogień, czy pozwoli on na uleczenie Gajeell'a.


                                                               Gajeell




  Nie wiem, jak długo tam byłem, siedziałem pod jednym z tych wielkich drzew z chęcią wtopienia się w nie. Rozmowa z Rikką mną wstrząsnęła. Pokazała mi moją słabość, małość w obliczu losu czy przeznaczenia, jeśli coś takiego w ogóle istnieje.
     Bezczynność mnie zabijała, nie robienie niczego było bardziej męczące niż najcięższa praca. Kiedy człowiek zbyt długo przebywa z samym sobą, w dodatku bez żadnego zajęcia, wtedy dopadają go najgorsze myśli.
    Wstałem, musiałem się ruszyć. Nawet zwykła przebieżka po lesie mogła być zbawienna. Ruszyłem wolnym truchtem w stronę teleportu. Wiatr, który poruszał wielkimi koronami drzew wywiewał czarne scenariusze z głowy. Popychał mnie do przodu, jedyny kompan jakiego mogłem mieć, gdy Levy zabrakło.
    Tempo truchty synchronizowało się z biciem mojego serca, oddech również się wyrównał. Przez chwilę czułem się wolny od wszystkiego co było mroczne i złe.. Nie przejmowałem się klątwą jaka spadła na mnie, bo tak zacząłem myśleć o tym, co na mnie spotkało.
    Aż nagle dopadła mnie myśl, tak straszna, że stanąłem w miejscu. Jak mogłem nie pomyśleć o tym wcześniej?! Jakim idiotą byłem, zapatrzonym w siebie egoistą, którego zaślepił zwykły strach. Przecież bylem wstanie żyć ze skrzydłami, czy innymi częściami smoka. Ale jak miałem żyć bez Levy, gdyby jej się nie udało? Wybrałem to, co dobre dla mnie, a nie dla nas obojga, dla niej !
    Musiałem jak najszybciej jej przeszkodzić, znaleźć póki nie jest za późno! Może jest jeszcze nadzieja... Miałem już się odwrócić i biec w stronę Góry Przodków, wiedząc, że każda sekunda jest cenna. Jednak coś przykuło moją uwagę. Nie zauważyłem, że dobiegłem do teleportu, znów widziałem te niesamowite wstęgi czerwonego i niebieskiego światła. Jednak to nie było najciekawsze, otóż powierzchnia wielkiego przejścia między światem ludzi a smoków dziwnie drżała. Jej powłoka zaginała się w różne strony, jakby jakieś ciało chciało się przez nie przebić. Zaintrygowany podszedłem bliżej tego niecodziennego zjawiska, gdy wtem tuż przede mną pojawiły się dwa ciała.
   Odskoczyłem. Na ziemię padła dziewczyna i chłopak, on obejmował ją w talii, jakby chciał chronić swoją towarzyszkę. Tuż za nimi wleciały dwa  małe stworzonka.
    Znów się przybliżyłem...i... nie mogłem uwierzyć. Tuż u moich stóp leżała złotowłosa Lucy Heartfilia i różowłosy smoczy zabójca, Natsu. A obok siedziały dwa, na skraju wyczerpania exceed'y Nie mogłem wykrztusić ani słowa, czekałem aż się podniosą.
     Powoli i z ociąganiem podniósł się Dragoneel i z troską zaczął doglądać blondynki.
- Lucy, nic ci nie jest ? Odezwij się do mnie - czułość w jego głosie była zadziwiająca.
    Przez ten czas, jaki się nie widzieliśmy musieli się do siebie jeszcze bardziej zbliżyć. Dziewczyna otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo do Natsu. Z jego pomocną stanęła na drżących nogach, widocznie nie mieli łatwej podróży.
- Przepraszam, to moja wina, że tak szybko wyruszyliśmy w poszukiwaniu Gajeell'a i Levy... Mogłem nas bardziej przygotować, ale trop mógł szybko się urwać... - Natsu  tłumaczył się, tak jak nigdy w życiu - A jeśli o tym mowa... czuję Gajeell'a i to bardzo wyraźnie...
    W tamtej chwili obrócili głowy w moją stronę, przez dłuższą chwilę patrzyliśmy się na siebie bez ruchu. Potem w moje objęcia wpadł brązowy exceed. Panteralily! Przyciągnąłem go do siebie, ciesząc się że znów jest przy mnie. Że też wcześniej nie wziąłem go ze sobą!
- A gdzie Levy ? - spytał poważnym jak na kota głosem, Lily.
    Uśmiech, który na chwilę zagościł na mojej twarzy zgasł jak płomień marnej zapałki. Widząc to podeszli do mnie Natsu z Happym na rękach i Lucy uczepiona kamizelki tego pierwszego.
- Co się stało ? - spytała zmartwiona Lucy.
- To się stało... - odparłem i rozłożyłem smocze skrzydła.
   Chyba dopiero po tym zauważyli przemianę,jaka we mnie się dokonała. Natsu patrzył zafascynowany, a złotowłosa była widocznie zdezorientowana. Opowiedziałem im o wszystkim, co się wydarzyło od momentu, w którym czarny smok, porwał mnie i Levy z pokładu statku. Wspominałem też, o tym jaką decyzję podjąłem związku w misją mojej ukochanej. Chciałem jak najszybciej wyruszyć jej śladem i powstrzymać ją. 
- Pomożemy Ci! - powiedział Natsu - Co nie, Lucy? Happy ?
- Ay, sir !
   Para spojrzała na siebie łagodnie, już widocznie podjęli decyzję. Byli gotowi mi towarzyszyć, wiedziałem, że ich nie powstrzymam.
- Musimy dobrze się przygotować, nabrać sił - wtrąciła jak zawsze rozsądna Lucy. - Możesz zabrać nas do tej Rikki o której nam opowiedziałeś ?
- Jasne, byle szybko. Czas się dla nas nie zatrzyma...

***

     Dotarli do domku zielonowłosej smoczycy, która znowu pokazała swoją jakże wielką serdeczność i gościnę. Dała nam to, co najpotrzebniejsze. Zmartwiła się jednak. Bała się, że jeśli wejdziemy na terytorium wioski smoków od razu zostaną wykryci. Jednak nie zatrzymywała nas, widziała w moich oczach strach o ukochaną.
   Ruszyliśmy jak najszybciej, biegliśmy co tchu. Exceedy z góry wypatrywały niebezpieczeństwa.
- Dziękuję wam - powiedziałem do nich, gdy przebijaliśmy się przez las.
- Jesteśmy przyjaciółmi, nie musisz dziękować. - rzekła Lucy
- Zrobiłbyś to samo dla nas - dodał Natsu.
     Z moim nosem i Natsu bez problemu wiedzieliśmy jaką obierać trasę. Dzięki temu nie traciliśmy cennego czasu. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy małej jaskini, w której widocznie Levy spędziła noc, bo jej zapach w niej był świeży, bardzo wyraźny. Przeszliśmy zaledwie kilka kroków i stanęliśmy jak wmurowani. W tamtym miejscu zapach naszej przyjaciółki mieszał się z obcym zapachem. Czułem smoka, prawdziwego.
   Wymieniłem porozumiewawcze spojrzenie z Dragoneel'em. Był równie zaniepokojony jak ja.
- Szybko, musi być nie daleko. Jakieś pół godziny drogi od nas ! - krzyknąłem do swoich towarzyszy i ruszyłem niczym błyskawica do przodu.
     Czułem jej obecność, była bliżej niż myślałem. Byłem jak tornado, nic nie robiłem sobie z konarów przed moimi nogami, czy gałęziami, które chłostały mnie po twarzy i reszcie ciała. Nagle przed oczyma mignęły mi niebieskie niczym niebo włosy. Musiałem zrobić niezły hałas, bo zatrzymała się i odwróciła się w moją stronę. W mgnieniu oka znalazłem jakieś trzy metry od niej. Patrzyła się mnie jak zahipnotyzowana.
- Gajeell?!?! 
- To on? - usłyszałem obcy głos i odwróciłem się w stronę z której dochodził.
   Ujrzałem czerwonowłosego mężczyznę, wyglądał na niebezpiecznego gościa i w dodatku śmierdział smokiem na kilometr. Rzuciłem się na niego nie myśląc, co robię. Moja pięść zderzyła się z jego twarzą z satysfakcjonującym hukiem.
   W kilka sekund leżał na ziemi. Kilka sekund później za rękę trzymała mnie Levy i prosiła:
- Nie bij go, on chce mi tylko pomóc! - spojrzałem jak zamroczony na ukochaną.
- Co się dzieje ? - dobiegł do mnie głos Natsu.
   Widocznie dopiero, co mnie dogonili. Levy spojrzała na nich wielkimi oczyma, otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale chyba zabrakło jej słów.
- Kto to? - spytała Lucy, wskazując na smoka, w postaci człowieka, który już wstawał na nogi, po moim uderzeniu. 
- Masz parę, koleś - rzekł, rozcierając szczękę - Jestem Hono i pomagam dostać się Levy na Górę Przodków. Znałem twojego przybranego ojca, Gajeell'u. Sukinsyn zabił mojego syna, więc mam dobry powód, żeby wam pomagać.
    Spojrzałem na niego osłupiały, a potem na Levy, chcąc aby potwierdziła jego słowa.
- To prawda. Hono jest smokiem, który miał za syna człowieka, smoczego zabójce, jakim jesteś ty i Natsu - kiwnęła w stronę różowłosego.
- Natsu? Ty jesteś Natsu, syn Igneel'a? - spytał Hono.
- Tak, a co?
- Jestem jego bratem - powiedział nagle wzruszony  Hono - można powiedzieć, że jestem twoim wujkiem.
    Natsu patrzył na niego jak osłupiały, a potem rzucił się na niego, aby go uściskać. Jak dla mnie zbyt wiele rzeczy działo się, jak na jeden raz.
- Teraz mamy niezły komplet - rzekł czerwonowłosy smok - Z taką drużyną możemy udać się po święty ogień.
 - A jak ! - wykrzyczał Natsu.
     Lucy mu potaknęła, przytulając się do jego boku. Ten spojrzał się na nią i na naszych oczach, już bez skrępowania pocałował ją w usta. Oczywiście oddała pocałunek z równie dużym zaangażowaniem. Wszyscy byliśmy podekscytowani, plany nie uległy żadnym zmianom. Nadal szukaliśmy Góry przodków, tylko w powiększonym składzie.
    Szczęśliwy przygarnąłem Levy do piersi, obiecując jej i sobie, że nigdy już się nie rozstaniemy.
   



 I jeeeest ! W końcu rozdział 16 *_*. Mam nadzieję, że nie spartoliłam tego i dało się przeczytać. Pozdrawiam wszystkich czytelników, naprawdę jesteście kochani, że komentujecie! :* Dzięki temu mam siły, aby pisać <3

niedziela, 12 lipca 2015

Kochani!

  Jutro zapewne wyjdzie nowy rozdzialik :)) Przygotujcie się na perspektywę Gajeell'a. Oczywiście Levy nie zabraknie ! :* A tu prezencik :


                                                                                                                                                                                                        

                                                                            

środa, 3 czerwca 2015

Rozdział 15 - Sojusznicy

Gomenasai ! Wiem, że dłuuugo czekaliście, ale życie prywatne często nie pozwala na takie przyjemności, jak pisanie bloga :C Zabieram się za siebie i daje Wam 15 rozdział !


                                                                  Gajeell

    Minęła zaledwie godzina od momentu, gdy pozwoliłem Levy na samotną podróż przez Krainę Smoków. Wiem, że powinienem w jakiś sposób ją zatrzymać przy sobie, przekonać, że misja której chce się podjąć  jest zbyt niebezpieczna dla niej jednej. Jednak ostatnie dni wymęczyły mnie na tyle, że nie miałem już siły negocjować. Dopiero po zachodzie słońca, w chwili, gdy ciemność ogarnęła las swymi ramionami, zacząłem prawdziwie się bać. Sama myśl o samotnej Levy w środku nieznanego lasu, przytłaczającego swym ogromem, wprowadzała moje ciało w delikatne, aczkolwiek wyczuwalne drżenie. Stałem się bardzo drażliwy, na każdy szelest czy inny odgłos wzdrygałem się  i oglądałem wokół siebie z nadzieją, iż Levy oprzytomniała i wróciła do mnie.
    A ile w tym było mojej winy? To, że Levy zdecydowała się na wykonanie tego zadania ? Dużo. Gdybym tak bardzo się nie przejął swoim stanem, nie panikował na samą myśl, że stałem się w połowie smokiem, to być może nie przyszły by jej do głowy takie głupoty. Chociaż, po co ja się oszukuję? Wątpię, czy istnieję ktokolwiek, kogo by nie podłamał fakt, że utracił część swojego człowieczeństwa. 
   Mogłem tylko modlić się, aby wyszła z tego cało, za równo fizycznie jak i psychicznie. Nie widziałem innego rozwiązania, nie chciałem snuć żadnych czarnych scenariuszy. Bo i po co? To by tylko doprowadziło mnie do chandry, a tym nikomu w niczym nie pomogę.
    Pokładałem wiarę w inteligencje i spryt Levy, która widziała wyjście z każdej, nawet z najgorszej sytuacji. To musiało wystarczyć.
- Dasz radę... - wyszeptałem w przestrzeń.
- Nadal tu jesteś ?- usłyszałem delikatny głos Rikki.
   Po chwili usiadła obok mnie na ziemi tuż przed jej domem, do której niemalże już przyrosłem. Spojrzała na mnie oczami wypełnionymi nadzieją.
- Wystarczy trochę wiary, aby Levy się udało.W słowach, że dobro zawsze wygrywa ze złem, nie ma kłamstwa. Taki już jest porządek świata, który powstał z dobrej woli.
      Jej słowa były lekarstwem dla mojego serca, wypełnionego strachem o ukochaną. Chociaż przez chwilę czułem się całkowicie spokojny.
- Rozumiem to. Jednak...
- Jednak, co?
- Nie potrafię wierzyć w siebie, że poradzę sobie bez niej, gdyby jej zabrakło. Tak ciężko jest mi dopuścić do siebie myśl, iż ona może zi...- mój głos załamał się przy ostatnim słowie.
- Mimo to, musisz ją zaakceptować. - nadal była dziwnie spokojna, gdy we mnie szalała burza uczuć.
- Zaakceptować?! Jeszcze przed chwilą mówiłaś, że dobro zawsze wygrywa ze złem! Więc, czemu miała by zginąć?
- Musisz zrozumieć, że śmierć nie zawsze jest zła...
- Co?! - wstałem gwałtownie - Tak pojmujesz dobro? Śmierć niewinnej istoty nie jest zła?
- Uspokój się. Źle mnie zrozumiałeś. - również wstała, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Ja już nic nie rozumiem! Nie głoś mi tu żadnych kazań, bo to nie pomaga.
    Odwróciłem się do niej plecami i ruszyłem w strony lasu, drżąc na całym ciele, ale tym razem nie ze strachu, ale ze wściekłości. Byłem zły nie na Rikkę, tylko na swoją bezradność. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałem, co mam zrobić.
    Dotarłem do linii drzew i oprałem się o jedno z nich. Spojrzałem na swoje ręce, poznaczone delikatną siateczką łusek. Miałem ochotę wyrwać je sobie ze skóry, tak samo jak i skrzydła, które były powodem całego tego nieszczęścia. Musiałem jednak zacisnąć zęby i czekać.

***

                                                          Levy 
   Przed oczami mignęły mi włosy koloru ognia, tańczące na wietrze jak dzikie płomienie. Jednak nie dane było mi przyjrzeć się ich właścicielowi, bo dosięgła mnie jego silna pięść. Dostałam idealnego sierpowego, który powalił mnie na kolana. Podniosłam dłoń do ust, leciała mi krew z przeciętej wargi. Jednak bardziej przejęłam się tym, że mój napastnik zbliża się do mnie.
    Obraz przed moimi oczami był z lekka zamazany, mimo to podniosłam się i stanęłam na drżących nogach. Mogłam przyjrzeć się czerwonowłosemu. Jego oczy również płonęły czerwienią, były lekko przymrużone, przez co sprawiał wrażenie groźniejszego. Rysy twarzy były ostre, musiałam stwierdzić, że zaliczał się do przystojnych mężczyzn, ale w ten niebezpieczny sposób. Był znacznie wyższy ode mnie, niemalże wzrostu Gajeella, jednak nie dorównywał mu w budowie ciała. To mu w niczym nie umniejszało.
  Stylizował się na niegrzecznego chłopca, miał na sobie wytarte, trzymające się nisko na biodrach dżinsy i czarną, skórzaną kamizelkę, narzuconą na zwykłą białą bluzkę. Najbardziej w oczy rzucał się czerwony tatuaż smoka na umięśnionym ramieniu.
   Spoglądał na mnie z wyraźnym ostrzeżeniem w oczach, jakby chciał mi powiedzieć, żebym nawet nie próbowała uciekać. Nie zamierzałam tego robić, postanowiłam, że stawię mu czoła i tym razem nie będę ofiarą, głupiutką panienką w opałach.
   Wyciągnęłam przed siebie rękę, z zamiarem wykorzystania swoich zdolności w razie potrzeby. Spojrzałam na niego hardo, chcąc pokazać mu, że się nie boję. Był zaledwie trzy kroki przede mną, i kiedy myślałam, że zaatakuję, zatrzymał się i lekko zachrypniętym głosem powiedział:
- Czuję od ciebie smoka i człowieka.  Jestem ciekawy...
   Przerwałam mu:
- Jak masz jakie pytania to normalnie spytaj, a nie rzucasz się z pięściami. Mama cię nie uczyła, że kobiet się nie biję? A może jesteś  nadpobudliwy ?
- Ha, odważna jesteś - uśmiechnął się nonszalancko - Jesteś obca na moim terytorium, więc miałem prawo się na ciebie rzucić. Ale najbardziej dziwni mnie, że smok, którym śmierdzisz na kilometr, został znaleziony na plaży. Martwy.  Masz mi coś dopowiedzenia na ten temat  ?
   Uśmiechał się złośliwie, jakby tylko czekał na moment, w którym będzie mógł mnie zabić. Nie dałam się zastraszyć, odbiłam pałeczkę :
- Metalicana całkowicie sobie na to zasłużył - prychnęłam.
     Zrobił wielkie oczy, już nie wydawał się taki straszny. Wyglądał na zagubionego, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Ja sama byłam zdziwiona swoimi słowami i pewnością siebie, jaką zyskałam w tak krótkim czasie. Jak bardzo człowiek może się zmienić pod wpływem pewnych wydarzeń ?Czułam, że mogę zrobić o wiele więcej, niż  parę tygodni temu.
- Znałaś Metalicanę? Ty go zabiłaś ? - spytał osłupiały
- Tak, znałam. Jednak to była bardzo krótka znajomość - tym razem to na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Kim jesteś?
- Człowiekiem.
- Nie, to niemożliwie. Nawet ja nie dałem rady Metalicanie w czasie naszego pojedynku. - był coraz bardziej zdezorientowany. - A przecież jestem smokiem...
- Smokiem ?
   Jak to, pomyślałam, kolejny przypadek zaklęcie smoka w człowieka, czy to nie dziwne?
- Miałaś do czynienie ze smokiem i nie wiesz, że niektórzy z nas mogą zmieniać się w człowieka ? Coś mi tu nie pasuje.
- Przyznam się, że Metalicana to jedyny smok jakie widziałam, więc nie mogę wiedzieć takich rzeczy. 
- Ehh, nie powinnaś tu być. Nie mam nic do ludzi, ale to nie jest twoje miejsce. - odwrócił się. - Odejdź stąd, a nic ci nie zrobię.
     Naprawdę tego nie przewidziałam. Czyżbym miała do czynienia z wariatem? A może to ja już totalnie zgłupiałam? Przed chwilą wyglądał na kogoś, kto chętnie wysłałby mnie na tamten świat. Był to całkowity zwrot o sto osiemdziesiąt stopni.
- Czekaj! - spojrzał na mnie przez ramię -  A co z Metalicaną ?
  Gdybym była mądrzejsza, to nie odezwałam bym się i pozwoliła mu odejść. Ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i nie utrzymałam języka za zębami. Wtedy dokładnie zrozumiałam powiedzenie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Nie wiem, jakim cudem dałaś radę Metalicanie. Ale cieszę się z takiego obrotu spraw. Sam chciałem go zabić, ale byłem zbyt słaby. W jakiś sposób jestem ci wdzięczny. - ruszył do lasu.
   W głowie miałam totalny chaos, wszystko się pogmatwało i nie widziałam lepszego wyjścia, jak pobiec za tym nieznajomym, aby się wszystkiego dowiedzieć. Być może to będzie pomocne dla mnie w wykonaniu misji.
- Czekaj, czekaj! - złapałam go za ramię - Proszę wyjaśnił mi tę sprawę.
    Spojrzał na mnie niepewnie, wtedy ujrzałam coś w jego oczach -  prawdziwą twarz. Z młodniał w moich oczach i przede mną stanął, skrzywdzony, strasznie smutny chłopak. Przez chwilę miałam ochotę go pocieszyć, ale coś czułam, że to by nie pomogło, tylko pogorszyło jego stan. Nie potrzebował współczucia ani litości, to najgorsze, co miałby dostać.
- Usiądźmy - skinął na miejsce pod drzewem, którego gałęzie zwisały nisko przy ziemi.
   Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Jeszcze przed chwilą, pewnie żadne z nas sobie nie wyobrażało takiej sytuacji. Byłam całkowicie spokojna, nie bałam się.
- Może najpierw powiem jak mam na imię? Jestem Hono A Ty?
- Levy.
- Levy-chan...Może zacznę od tego, że nigdy nie miałem dobrych stosunków z Metalicaną. Często bywało tak, że w czymś się nie zgadzaliśmy. Dochodziło do bójek między nami, jednak zawsze uspokajał nas mój starszy brat. Inaczej już dawno byśmy się pozabijali. Dobra... może przejdę do rzeczy. Kiedyś parę smoków wyruszyło do świata ludzi, zapewne o tym słyszałaś. Każdy z nich, wśród nich byłem ja, wychował człowieka, jak własne smocze dziecko. Z dnia na dzień, mieli oni coraz więcej smoczych cech. Dzięki temu zyskali wielką siłę do walki ze złem ich świata i naszego, bo i tu istnieje podział na dobre i złe smoki. Zostali nazwani Smoczymi Zabójcami. Czyż to nie paradoks? Smok wychowuje zabójce jego gatunku - zaśmiał się cicho - Kochaliśmy tych ludzi, prawdziwie i szczerze. Jednak zauważyliśmy, że może dojść do ich całkowitej przemiany w smoki, dlatego zniknęliśmy, bez uprzedzenia. Tak było lepiej, przynajmniej tak nam się wydawało. Nasze dzieci szukały nas uparcie, czasami z daleka obserwowaliśmy ich zmagania. Ten widok łamał serce, mimo to nie mogliśmy złamać obietnicy. Mieli mieć normalne życie... - głos Hono załamał się, coś czułam, że dochodzi do najgorszej części tej historii - Mój syn Jazon, był najstarszy z nich i najsprytniejszy. Wiedział jak tropić smoki, szukał śladów aury. - użył słowa "był", czyżby umarł...? - Na swoje nieszczęście znalazł wyspę i przejście do Krainy Smoków. Tak bardzo cieszył się, że znalazł mnie po ciężkich trzech latach. Niestety, gdy mnie znalazł nie byłem sam, był przy mnie Metalicana - gdy wypowiadał imię smoczego ojca Gajeella w jego rozpalał się ogień gniewu - Jazon chciał do mnie podbiec... nie zdążył. Metalicana rzucił się na jego i rozszarpał na drobne kawałki. Stałem jak osłupiały, nie docierało do mnie, że w ziemię wsiąka krew mojego syna, a wokół leżą jego szczątki... Dopiero jak ten ... morderca do mnie podszedł, otrząsnąłem się. Doszło do walki między nami, poważniejszej niż wcześniej. Krzyczałem, pytałem się, dlaczego to zrobił. On tylko spokojnie odparł, że " Nikt nie może dowiedzieć się o naszym świecie, był dla nas zagrożeniem".
    Hono zamknął oczy, widziałam ból wyraźnie wyrysowany na jego twarzy. Pewnie znów oczyma wyobraźni widział śmierć Jazona. Ręce smoka drżały coraz mocniej, jakby już nie wytrzymywał bólu i musiał go uzewnętrznić, stał się niemal fizyczny. Skoro wręcz rozsypywał się zewnętrznie, to jak czuł się w środku? Nie byłam wstanie sobie tego wyobrazić.
   Przesunęłam do niego, na tyle blisko, aby chwycić jedną z tych drżących dłoni. Westchnął głęboko, jakby zwykły dotyk drugiego "człowieka" przyniósł mu ulgę.
    Otworzył oczy, smutek, który się w nich skrywał wręcz mnie sparaliżował.Mogłam poczuć jego ból, tęsknotę i żal.

- Chyba teraz rozumiesz, dlaczego cieszy mnie śmierć Metalicany ? - wydusił z siebie - Wiem, że to złe, ale nie potrafię inaczej tego odbierać. Powiedziałem ci wszystko, teraz ty mi zdradź, jak go pokonałaś.
    Spojrzałam na niego nie pewnie, czy to było bezpieczne, by zdradzać mu tyle tajemnic? Co jeśli mnie po tym zabije a potem pójdzie po Gajeela?
- Nie bój się. Cokolwiek powiesz, nic ci nie zrobię. Nie jestem taki jak ON... - mówił szczerze, uwierzyłam mu.
- Nie pozbyłam się go sama...
- Nie? Pomógł Ci jakiś inny smok? - spojrzał na mnie z ciekawością.
- Tak naprawdę najważniejszą robotę odwalił jego syn...
- JEGO SYN ?! - szok aż od niego promieniował.
    Poczekałam, aż się uspokoi i przyjmie do siebie tę informację. Przeczesał ręką ogniste włosy, spoglądając przy tym w niebo. Odetchnął i znów na mnie spojrzał, czekając na dalsze wyjaśnienia.
- Zostałam porwana ze statku wraz z Gajeell'em...
    Opowiedziałam mu, jak nagle spadł na nas wielki smok i porwał w swoje wielkie szpony, odlatując daleko od statku. Wyjaśniłam, jak znaleźliśmy się na wyspie i co chciał uczynić Metalicana. O tym, jak bardzo zależało mu na tym, aby  Gajeell stał się pełnym smokiem i jak doszło do pojedynku między nimi, co skończyło się śmiercią smoka, i przemianą mojego ukochanego. Hono słuchał wszystkiego z wyraźnym niedowierzaniem, jednak nie przerywał mi. Doszłam do tego, jak się odłączyliśmy a ja poszłam w poszukiwaniu rozwiązania naszych problemów.
- Jak chcesz go odczarować? - spytał

    Tym razem bardziej wahałam się z udzieleniem odpowiedzi.
- Wiem, że masz powody aby mi nie ufać, ale ja znam twojego Gajeella. Pamiętam go, jak był jeszcze dzieckiem i mogę ci pomóc. Zależy mi na tym. Nie mogłem uratować w żaden sposób Jazona, więc daj mi szanse ...
   Wyciągnęłam zza koszulki kryształ, który miałam włożyć w płomienie na Górze Przodków. Po jego twarzy było widać, że od razu zrozumiał.
- Pomaga wam Rikka, prawda?
    Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Czy miałam to wszystko wypisane na twarzy? Czy tak łatwo czytać z mojej twarzy?
- Znam Rikkę, tylko ona mogłaby pomóc w tak trudnej sytuacji. Nigdy jej nie potępiałem, za to co zrobiła... Często ją odwiedzam, od czasu, gdy straciłem Jazona była dla mnie wielkim wsparciem. Prawda jest taka, że od tej tragedii stałem się samotnikiem, i nawet obecność Igneel'a mi nie pomagała...
- Powiedziałeś IGNEEL'A ?! - wykrzyczałam imię ojca Natsu z podekscytowaniem.
- Tak, to mój starszy brat, a co ? - był zdezorientowany moim wybuchem.
- Znam jego syna ! Natsu Dragoneel jest naszym przyjacielem, może pamiętasz także Wendy ?
- Ożeż ty... nasze spotkanie nie jest zbiegiem okoliczności. Tak miało być... W końcu mam po co żyć, mogę ci pomóc z tym kryształem ! Tylko powiedz mi, co mam zrobić !
    Kucnął i jego twarz znalazła się blisko mojej. Patrzył na mnie w wielkim oczekiwaniem, aż rwał się do tego, aby coś zrobić.
      Odwzajemniłam jego spojrzenie, przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Ta chwila wystarczyło, abyśmy sobie całkowicie zaufali. Otworzyłam usta i powiedziałam:
- Możesz pomóc mi dostać się na Górę Przodków ?
   Wbił we mnie wzrok, w jego oczach było tyle nadziei, jakby słonce wyszło zza chmur. Jednak przez tą nadzieję przebiło się coś jeszcze mocniejszego. Determinacja. Wyciągnął do mnie rękę z szerokim uśmiechem, który odgonił wcześniejszy smutek. Opowiedziałam mu tym samym, i bez żadnego wahania uścisnęłam mu rękę.
- Co powiesz na to, abyśmy zostali sojusznikami ? - spytał z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Jestem jak najbardziej za !


wtorek, 14 kwietnia 2015

Rozdział - 14 - Poświęcenie

Heeej! Macie tu kolejny rozdzialik ;) Jak zawsze w napisanie jego wkładam swoje serce ;) Oddaje go w wasze ręce z nadzieją, iż  wam się spodoba. Także miłego czytania ;) Ów rozdział jest początkiem najważniejszego dla mnie wątku :)


***

     Zapadła głucha cisza, dzięki której mogłam słyszeć przyspieszony oddech Gajeella. Patrzył na mnie w osłupieniu z lekko rozchylonymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Czyżby był zły ? Przerzuciłam swoje spojrzenie na Rikkę, która była nadzwyczaj spokojna i pogodzona z losem. Z pewnością lepiej przyjęła moją decyzję i wiedziała, że będę się upierać na tym, aby zdobyć święty ogień. Zrobiłam krok do przodu w jej kierunku, tym  samym dając znak, że potrzebuję wsparcia w tej sytuacji.

       Uniosłam drugą nogę, deski zaskrzypiały, gdy przenosiłam ciężar ciała. Nie zdążyłam podejść do Rikki bliżej. Gajeell chwycił mnie za nadgarstek i lekko ścisnął. Zerknęłam w dół, palce jego silnej dłoni kurczowo zaciskały się na mej delikatnej ręce.
     Mój ukochany wstał z sofy, na której do tej pory siedział i ruszył do drzwi wyjściowych. Wręcz ciągnął mnie za sobą, nie potrafiłam przeciwstawić się jego sile, więc szłam za nim posłusznie. Zaczęliśmy oddalać się znacznie od domu smoczycy, gdy zniknął nam z pola widzenia, niemal całkowicie przysłonięty przez gigantyczne drzewa, zaczęłam się wyrywać.
- Stop! Gdzie ty idziesz!? - mój krzyk nie robił chyba na nim  większego wrażenia.
       Nadal uparcie szedł przed siebie, nie robiąc sobie nic z moich prób wyrwania się z uścisku. Usta zacisnął w prostą linię, jakby zmuszał się do tego, aby żadne słowo się z nich nie wykradło.
     Szarpnęłam z całej siły ręką, którą trzymał w momencie, gdy się tego najmniej spodziewał. Z zadziwiająca łatwością wyrwałam się z jego uścisku, jednakże impet był na tyle silny, że upadłam na ziemie. Było to strasznie głupie.
     Gajeell spojrzał się zirytowany i kucnął przede mną, złość wykrzywiła jego twarz w grymasie. Jego zachowanie było aczkolwiek dziwne.
- Sama sobie robisz krzywdę. Nawet mi nie dajesz rady, a co dopiero jakiemuś rasowemu smokowi?
     Gdy wypowiadał te słowa utrzymywał ze mną kontakt wzrokowi. Jego spojrzenie wdzierało się w moją dusze, jakby mógł ją bez problemu odczytać. Chwycił mnie za ramiona i ścisnął na tyle mocno by zabolało. Skrzywiłam się, ale milczałam czekając na dalszy rozwój wypadków. Mój ukochany nie wytrzymał i przerwał ciszę, która przez chwilę otuliła nas niczym kokon.
- Mów, że coś ! - syknął.
       Spojrzałam na niego wielkimi oczyma, zszokowana jego uniesionym głosem. Co złego zrobiłam? Poczułam gorzkie, nieproszone łzy, który odkrywały moje słabości. Nie mogłam sobie pozwolić na płacz przy nim, bo inaczej to tylko pogorszy sytuacje. Dlatego szybko zamrugałam, aby pozbyć się słonych kropelek w kącikach oczu. Na moje nieszczęście, jak się okazało, mimo tego je zauważył.
- Nie okłamuj się, że jesteś wstanie dokonać cudu. Popatrz jak słaba jesteś.
      Zachłysnęłam się powietrzem. Jego słowa były jak sztylety. Z każdym kolejnym ranił mnie bardziej, jakby nie wiedział co to litość. Nigdy bym nie pomyślała, że tak srogo mnie oceni. On, który zapewniał mnie o swojej miłości. Musiałam to jakoś przełknąć. To nie mogło mnie powstrzymać przed wykonaniem mojego zadania.
     Jak miałam zareagować na oskarżenia?
- Milczysz... A jeszcze przed chwilą byłaś tak pewna wszystkiego. Rozumiem, że jesteś tylko mocna w sło...
      Moja dłoń sama skierowała się do jego twarzy i silnie zderzyła się z policzkiem. Czarne włosy opadły mu na twarz, a ja szybko cofnęłam dłoń do piersi chcąc tym samym wymazać mój czyn z pamięci.
      Siedziałam w kucyki czekając na nieuchronne. Odważyłam się spojrzeć na mojego ukochanego i widząc rozpacz w jego oczach nie wiedziałam, co począć. Sytuacja była napięta do granic możliwości, dlatego nie wytrzymałam i podniosłam się z ziemi. Stałam nad nim przez chwilę, mając nadzieję, że cofnie swoje słowa i zapewni mnie, że docenia moje starania. Samym spojrzeniem chciałam zmusić go do wstania, jednak on nawet nie ruszył palcem.
        Odwróciłam się w stronę domku Rikki i na odchodne powiedziałam:

- Rozumiem, że się boisz... Ja też, ale kocham cię tak bardzo, że to nie ma znaczenia. Nie będę czekać, aż smok przejmie nad tobą kontrolę i cię stracę. - nabrałam powietrza - Najbardziej boję się życia bez ciebie.
    Chciałam odejść, jednak jego słowa wryły mnie w ziemie i wbrew wszystkiemu wysłuchałam go.

- Czy nie uważasz, że to niesprawiedliwe? Ja mogę ciebie utracić, ale ty mnie nie... Jak mogę nie drżeć o twoje życie, gdy będziesz stawiała czoła smokom? Cholera... co mam jeszcze zrobić, aby cię zatrzymać ?! Nie pomyślałaś, co się ze mną stanie, gdy nie daj Boże, nie wrócisz? 
- Już tak wiele dla mnie zrobiłeś... Pozwól mi na to poświęcenie, proszę - szepnęłam
- Nie puszczę cię!!! - wstał. 
- Nie będziesz decydował za mnie ! - nasza potyczka słowa, wydawała się nie mieć końca.
      Spuścił ręce w bezradności, jakby pogodził się z moją decyzją. Nic już nie mówił, tylko patrzył na mnie zrozpaczony, błagając samym spojrzeniem. Nie mogłam tak tego zostawić, nie chciałam żegnać się w gniewie, bo jeśli to miało być moje ostatnie wspomnienie związane z nim, to nie tak powinno wyglądać. Byłam świadoma tego, że mogę zginąć już na wejściu, dlatego podbiegłam do niego i wtuliłam się z całych sił w umięśniony tors Gajeella. Wdychałam zapach jego ciała, aby przypadkiem nie zapomnieć jaki jest piękny i ile razy pobudzał moje zmysły. Palcami wodziłam po krzywiznach jego pleców, dotarłam do skrzydeł i zatrzymałam się. Cofnęłam ręce i ułożyłam je na męskiej piersi. Bez problemu wyczuwałam bicie serca, które synchronizowało się z moim. Wtedy byłam już stuprocentowo pewna, że zrobię wszystko, żeby wrócić i znowu tak się w niego wtulić.
       Zakrył moją dłoń, następnie uniósł ją do ust i złożył delikatny pocałunek. Zadrżałam. Potem złożył na moich ustach najdelikatniejszy pocałunek. Chciałam jednak więcej, uniosłam się na palcach i z pasją o jaką bym się nie posądziła, wpiłam się w jego miękkie wargi, soczyste niczym najwspanialszy owoc. Smak, który opanował moje zmysły i całkowicie mnie obezwładnił, sprawiając, był mieszanką najpyszniejszych smakołyków. Nogi mimowolnie ugięły się pode mną. Musiał to zauważyć, bo chwycił mnie delikatnie w pasie i uniósł do góry. Gdy jego język pieścił wnętrze mych ust i delikatnie muskał przy tym mój, czułam się całkowicie spełniona. I nic w świecie nie mogło zastąpić tego odczucia. Tak, to też powinnam zapamiętać.  Dla tego warto walczyć i umierać. A co najważniejsze - żyć...


***
      Wracaliśmy wtuleni w siebie, jakbyśmy chcieli zamienić się w jedno ciało. Serca już od dawna wybijały ten sam rytm, dusze zespoiły się jak dwa elementy układanki, więc nie wiele nas od tego dzieliło. Cisza tym razem nie miała złowrogiego oddźwięku, nie była też krępująca - to był po prostu inny sposób na rozmowę. Nawet nie zauważyłam, kiedy nauczyłam się czytać mu w myślach. Czy tak czuły się bratnie dusze? Dopełniały się i nie wyobrażały sobie życia samemu ?
     Dlatego tak ciężko było nam się rozstać, rozumiałam w całości wybuch Gajeella, bo i sama posunęłabym się do takich słów, przy próbie zatrzymania go. 

      Z oddali zamajaczył nam domek Rikki, która stała w drzwiach, jakby wyczuwała z daleka naszą obecność. Bez słów wpuściła nas do środka i zaczęła coś przerzucać w szufladach. Ze spokojem czekałam na to, czy się odezwie. Jednak przez pierwsze dziesięć minut krzątała się po domu, raz po raz znikając - tak bynajmniej się domyślałam - w sypialni. W końcu zatrzymała się, gdy stolik w salonie był obłożony najróżniejszymi rzeczami.
- Podejdź proszę, Levy - skinęła na mnie.
       Zrobiłam to i stanęłam naprzeciw niej. Najpierw wzięła do ręki piękny, złoty kompas zawieszony na równie złotym łańcuszku. Od razu zawiesiła mi go na szyi, spoczął na mojej piersi. Rikka położyła na nim dłoń i patrząc mi w oczy, powiedziała:
- Doprowadzi Cię do miejsca, którego odnalezienia będziesz pragnęła z całego serca.
        Następnie sięgnęła po piękny, koloru mchu, zdobiony złotym haftem płaszcz i okryła mi nim ramiona. Miałam wrażenie jakby po plecach spłynął mi wodospad. Materiał odzienia był delikatny, jakby same wróżki utkały go z pajęczej nici. Dotknęłam jego sploty, był chłodny a zarazem ciepły w dotyku, jakby ciągle zmieniał swoją temperaturę.

- Jest dobry na każdą pogodę, nie zmarzniesz wieczorem ani nie przegrzejesz w ciągu dnia. 
       Sięgnęła również po solidnie wyglądające buty ze skóry, które nadawały się bardziej na wędrówkę niż moje za delikatne na to sandały. Dała mi też wygodne spodnie do kolan i bluzkę, szybko poszłam w ustronne miejsce, by zdjąć sukienkę, którą miałam do tej pory na sobie. 
         Potem usiedliśmy w czwórkę i czekaliśmy na wschód słońca. Miałam wyruszyć jeszcze dziś i kierować się na wschód do jaskiń, w których schronie się pierwszej nocy. Rikka opowiedziała mi sporo o okolicy, czego mogę się spodziewać, po drodze. Najpierw będę szła z nurtem rzeczki, gdzie las na wokoło jest najgęstszy i w razie niebezpieczeństwa łatwo będzie się w nim ukryć. Gdy tylko natknę się na wodospad muszę odbić w prawo, żeby nie znaleźć się w otwartej przestrzeni. Wtedy już łatwo dotrę do jaskiń. Pierwsza noc będzie spokojna, jak obiecała mi smoczyca, jednak kolejne już niekoniecznie. Dalszą drogę miał wskazać mi magiczny kompas.
     Słysząc to Gajeel zrobił się jeszcze bardziej posępny. Samym spojrzeniem nakazywałam mu się nie wtrącać, abym mogła wszystko dokładnie zapamiętać, bo to mogło uratować mi życie. Kiedy tylko Rikka wyjaśniła mi wszystko, na co powinnam uważać, wyjęła z kieszeni przepiękny kryształ odbijający światło słońca, wpadające przez jedno z okien. Wysiał na delikatnym łańcuszku ze srebra i w jakiś sposób przyciągał mnie do siebie. Wychyliłam się do przodu, aby lepiej mu się przyjrzeć, był idealnie gładki. Rikka wyciągnęła wisior w moja stronę i delikatnie ujęłam go w palce. 
- Pilnuj go, bo bez niego misja się nie powiedzie. Gdy tylko dotrzesz do Świętego Ognia włóż w niego kryształ. Wchłonie on ogień i to wystarczy bym mogła przeprowadzić rytuał.
    Powiesiłam go na szyi i schowałam pod bluzką, kamień był chłodny, ale to dobrze, dzięki temu ciągle będę go czuła. Smoczyca spoglądała na mnie z troską wyrysowaną na twarzy, ale i z wielkim szacunkiem. 
- Jesteś głodna ? - spytała.
    Pokręciłam głową, nie razie nie byłam wstanie nic przełknąć, bo wbrew pozorom jakie stwarzałam, byłam cała roztrzęsiona w środku. Bałam się, że zawiodę i nie wrócę, a przez to Gajeel zostanie sam ze złamanym sercem.
- W takim razie prześpij się, żeby nabrać jak najwięcej sił. Ja w tym czasie przygotuję ci prowiant i wszystkie niezbędne rzeczy na wyprawę. Możesz iść do mojej sypialni, masz jakieś dobre pięć godzin snu przed sobą - uśmiechnęła się łagodnie. 
     Wstałam wolno i skierowałam się do pokoju, aby udać się na ostatni spokojny odpoczynek. Gajeel ruszył za mną, bo od momentu naszej "rozmowy" nie potrafił zostawić mnie samej, jakby korzystał z każdej chwili, jaką może ze mną spędzić. Cieszyło mnie to, bowiem jego obecność jak nic innego dodawała mi odwagi. A teraz bardzo jej potrzebowałam. 
     Ściągnęłam pelerynę i buty, które dostałam od Rikki i które znów założę za kilka godzin. Położyłam się na miękkim łóżku i natychmiast poczułam zmęczenie.  Gdy zasypiałam Gajeel siedział na brzegu łóżka i delikatnie przeczesywał moje włosy. Równomierne ruchu jego ciepłej dłoni szybko popchnęły mnie, ku rozłożonych w zapraszającym geście ramionom Morfeusza. Zamykając oczy usłyszałam tylko:
- Nie zasługuje na Ciebie...

 ***
   

    Po czasie krótszym niż pięć minut - tak bynajmniej mi się zdawało - poczułam jak ktoś lekko mną potrząsa. Ten ktoś to był Gajeel, bo po chwili poczułam ciepłe wargi na policzku i usłyszałam cichy szept:
- Słońce zachodzi - w głosie tego wspaniałego mężczyzny słuchać było poddanie. 
    Szybko wstałam, mimo protestów ukochanego, abym tak bardzo się nie spieszyła, zaczęłam się ubierać i wyskoczyłam jak z procy do salonu, gdzie czekała na nas Rikka. Włożyła mi w dłonie skórzany plecak wypchany po brzegi najpotrzebniejszymi rzeczami, do jednego z jego boków przytwierdzony był koc, a do drugiego cienka, ale wyglądająca na wytrzymałą, lina. Gdy tylko założyłam go sobie na plecy - co było dla mnie zaskoczeniem - ucałowała mnie w czoło. Miało to dziwny wyraz błogosławieństwa. 
- Będę ciągle o tobie myśleć i prosić niebiosa o opiekę nad tobą.
     Jej gest był przepiękny, tak że w moim oczach zabłysły łzy wzruszenia, ale znów powstrzymałam się przed płaczem. Dopiero, kiedy zniknę z zasięgu ich wzroku pozwolę sobie na to.
- Dziękuję - uścisnęłam ją.
- Pożegnajcie się - powiedziała i zniknęła w kuchni.
      Spojrzeliśmy na siebie, lekko chwyciłam jego silną i tak dobrze znaną mi dłoń, w którą moja wpasowywała się idealnie. 
- Wyjdźmy przed dom - szepnęłam
    Staliśmy przez chwilę w milczeniu, patrząc na zachodzące słońce, które było wyznacznikiem naszego czasu. Niedługo zapadnie zmierzch, mogące być zarówno początkiem wszystkiego jak i zakończeniem wspólnej historii. Czuliśmy powagę sytuacji, nie było już żadnych krzyków, złych spojrzeń oraz wyrzutów. 
- Wiesz, że zawsze będę cię kochała? - szepnęłam, opierając czoło na jego ramieniu.
- Tak samo jak i ja ciebie - gwałtownie przygarnął mnie do piersi.
       Nic więcej nie powiedzieliśmy, tylko żyliśmy sobą nawzajem. Może minęły sekundy, godziny, czy nawet dni, nie miało to większego znaczenia. Czasami czas schodzi na drugi plan i pozwala miłości grać główną rolę, ale tylko przez chwilę, bo niestety historia musi się toczyć. Aktorzy muszą znowu grać według scenariuszu życia.
       Ten stan w który wpadliśmy przerwało nadejście Rikki i jej słowa:

- Już czas.
        Poprawiłam plecak na ramionach i uśmiechnęłam się do nich krzepiąco. Wymieniłam ostatnie rozpaczliwe spojrzenie z Gajeel'em i ruszyłam ku przeznaczeniu. Nie próbowałam się odwracać, bo wiedziałam, że jeśli to zrobię to odwaga całkowicie mnie opuści.
      Stawiałam w miarę pewne kroki, coraz bardziej zagłębiając się w olbrzymi las. Mając pewność, że zniknęłam z zasięgu wzorku ukochanego, pozwoliłam tak długo przetrzymywanym łzom popłynąć wartkim strumieniem. Słone krople jak deszcz obmywały moje policzki i skapywały z brody na żyzną, porośniętą mchem ziemię. 
     Szłam na wschód na pomocą kompasu, nawet nie zauważając, kiedy przestałam płakać. Mała rzeka, przecinająca zieloną krainę jak wstęga, wskazywała mi drogę. Myślałam, że moja podróż do wodospadu, o którym mówiła mi Rikka będziesz dłuższa. Szacunkowo mogłam przebijać się przez leśną gęstwinę około czterech godzin. Na niebie zalśnił księżyc, którego ledwo widziałam przez majestatyczne korony drzew. Jedynie on oświetlał mi ścieżkę, ku jaskiniom, jaką obrałam po tym jak skręciłam w prawo. 
      W czasie wędrówki słuchałam jak urzeczona śpiewu cykad, latających tuż nad moją głową. Czasami pozwalałam sobie na obserwowanie ich, jak przemykały w świetle księżyca, przez resztę czasu czujnie obserwowałam, czy ktoś za mną nie idzie. Gdy tylko słyszałam podejrzany dźwięk łamania gałęzi, czy szelest w krzakach kucałam tuż przy ziemi i czekałam, czy to nie aby nie zbliża się ktoś niekoniecznie dobry. Często okazywało się, że to jelenie przemykały wśród drzew - na szczęście nie natknęłam się na żadne dzikie zwierzę. 
    Po niecałych trzech godzinach dotarłam do jaskini, która okazała się doskonałym noclegiem. Była bardzo duża, więc nie łatwo będzie mnie znaleźć. Jej ciemności ukryją mnie przed wzrokiem smoków. Rozłożyłam koc na płaskim podłożu mojego schronienia na dzisiejszy dzień - wstawało już słońce. W dzień miałam spać i dopiero późnym popołudniem kontynuować podróż do Góry Przodków. 
   Zmęczona kilku godzinną wędrówką, bez chwili przerwy, szybko zasnęłam upewniwszy się, iż okolica jest bezpieczna.

***
       Obudziłam się, gdy słońce było już bardzo nisko na nieboskłonie - było to dziwne z racji tego, iż panowało tu teraz lato i  powinno być o wiele wyżej. Widocznie ten świat rządził się swoimi prawami, co było mi akurat na rękę, mogłam bezpiecznie chodzić po lesie nocą. 

     Szybko się spakowałam i wyszłam, aby upewnić się, że na niebie nie ma żadnego smoka. Żadnego nie widziałam, wytężyłam więc słuch. Wsłuchiwałam się w krainę, mogłam przecież też usłyszeć, jak ogromne skrzydła tych stworzeń przecinają powietrze albo jak z gadzich gardeł wyrywa się ryk. Po dziesięciu minutach dokładnych obserwacji ruszyłam w drogę. 
     Nagle usłyszałam za sobą szelest, odwróciłam się gwałtownie wypatrując niebezpieczeństw. Jednak coś podobnego się nie powtórzyło więc ruszyłam do przodu. 
- To znowu te głupie jelenie - wymamrotałam pod nosem.
     Znowu to usłyszałam. Tym razem szelest był głośniejszy, towarzyszył mu dźwięk pękającej pod naciskiem suchej gałązki. Przystanęłam. 
- Tym razem to nie jeleń, niestety - wymruczał ktoś za mną. 
   Odwróciłam się.

-----------
Specjalna dedykacja dla Zuzi, która była dla mnie wielką pomocą, przy pisaniu owego rozdziału. Dziękuję Ci za to, że mimo braku czasu... dla mnie go znajdujesz i czytasz to  <3

środa, 11 marca 2015

Rozdział 13 - Kraina Smoków

    Witam po dość długim czasie :D Otóż miałam zastój, nawet bardziej niż zastój. Często pojawiają się wątpliwości, co do tego, czy blog jest ciekawy, czy jego treść wzbudza zainteresowanie. Wiem, że wiele jeszcze nie potrafię, dlatego dziękuję każdemu kto czyta efekt mojej pracy :) Mam nadzieję, iż chociaż trochę podoba się Wam mój pomysł ? Czy nie jest oklepany? Czy fabuła jest nudnawa ? Hmm... no cóż, zabieram się do pisania :D

****
   W końcu podnieśliśmy się z piasku, zrobiliśmy to z pewnym ociąganiem. Jakbyśmy chcieli odłożyć naszą misję na inny czas. Wiedziałam, że nasza podróż będzie nie tyle co trudna, ale i niebywale niebezpieczna. Zdawałam sobie również sprawę z tego, iż nie było zbyt wiele opcji do wyboru. Byłam również świadoma emocji jakie kłębiły się w Gajeelu - niepewność, strach, a od kilku minut zaczęła kiełkować w nim nadzieja, dlatego też nie mogliśmy zmienić planów odnośnie Krainy Smoków.
   Wyciągnęłam rękę do mężczyzny, którego obiecałam sobie chronić. I może to śmiesznie brzmi, bo przecież jest ode mnie o wiele razy silniejszy. Będę go chronić przed nim samym. 
   Chwycił moją małą dłoń, która prawie znikła w jego dużej, ciepłej tak samo jak przed przemianą. Spojrzałam na niego i kiwnęłam mu głową, na znak, iż jestem gotowa ruszyć w głąb wysepki. Odpowiedział mi podobnym gestem i ruszyliśmy. 
     Doszliśmy do linii drzew, Gajeel ruszył przodem i robił dla nas przejście przez gęste krzaki, wśród których kryły się - niestety zauważyłam - węże i różnorakie jaszczurki. Po plecach przeszedł dreszcz, gdy jeden z nich wychylił w moją stronę gadzi łeb. Zrobiłam jeden krok w bok, aby oddalić się od wstrętnego stworzenia, jednak przez to zbliżyłam się do tych po prawej i jeden z nich dotknął mojej nogi. Pisnęłam ze strachu i uwiesiłam się na Gajeel'u który spojrzał na mnie zdziwiony. 
- Co jest ? - spytał zaciekawiony.
- Yyy, tu są węże - odpowiedziałam drżącym głosem.
- Eh... Jesteś niemożliwa !- zaśmiał się.
- Co ?! - oburzyłam się.
- No niewiarygodne. - pokręcił głową i dodał - Ja jestem w połowie smokiem i się mnie nie boisz, a drżysz na sam widok maleńkiego węża. W sumie powinien poczuć się urażony ... to jakby mój krewniak.
      Spojrzałam na niego z pode łba, ale jednocześnie cieszyłam się, że się trochę rozluźnił.
- Żaden krewniak, to niemożliwe, żebyś był spokrewniony z takimi ohydztwami, blee. Jesteś na to za przystojny.
- Przystojny, powiadasz ? - uniósł zawadiacko prawy kącik ust.
- Yhmm i do tego seksowny, silny, odważny ...
- Cieszę się, że tak myślisz.
- Proszę bardzo. Jednak tego nie można powiedzie o mnie - westchnęłam.
   Stanął jak wryty i zaczął się we mnie wpatrywać, jego wzrok był na tyle intensywny, że po chwili z powodu zmieszania zaczęłam nerwowo załamywać palce. Czułam zdradziecki rumieniec wkradający się na blade policzki, ukazujący moje zmieszanie. Za każdym razem jego spojrzenia tak na  mnie działały i nie mogłam nic na to poradzić 
- Jak dla mnie, niczego ci nie brakuje. Jesteś słodka i seksowna, inteligenta oraz odważna, bardziej ode mnie. 
    Zarumieniłam się, ale nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdyż za jego plecami mignęło mi niesamowicie niebiesko - czerwone światło. Wysunęłam się do przodu i z otwartymi ze zdziwienia  ustami zapatrzyłam się w wielki portal, przez który bez problemu przemieści się smok. Usłyszałam jak Gajeel podchodzi do mnie, nie spojrzałam na niego, bo skupiłam się na przejściu do świata smoków. Mienił się wszystkimi odcieniami niebieskiego, w które wpleciona została szkarłatna wstęga. Owe smugi czerwonego światła wyciągały się w naszym kierunku, jakby nęcąc abyśmy weszli do środka. 
- Wow, niezłe - wyszeptałam.
- To jak? Idziemy ? - wyciągnął do mnie ponownie swą dłoń.
    Poczułam się sto razy bezpieczniejsza, gdy czułam jego dotyk. Jakby odbierał mi mój strach i brał go dla siebie. 
    Ruszyliśmy ku nieuniknionemu, nasze kroki wydłużały się im bliżej byliśmy celu. Może baliśmy się, że jeśli zwolnimy to weźmiemy nogi za pas i jak tchórze uciekniemy z tej wyspy? To było bardzo możliwe. W sumie kto by się nie bał? Rzeczy nieznane mogą nas zachwycać, na tyle, iż zapragniemy je poznać, dogłębnie zbadać albo wręcz przeciwnie, budzą w nas lęk i dziwny niepokój. To nasz instynkt podpowiada nam czego mamy się obawiać. I właśnie w tamtym momencie krzyczał do mnie, abym zawróciła i już nigdy nie postawiła nogi na tej ziemi. 
    Zaparłam się samej siebie, zebrałam całą odwagę i wkroczyłam w światło za moim ukochanym. Przez chwilę nie czułam nic, można by było nazwać pustką, jeśli w ogóle można ją czuć. Czym jest pustka? Może to, gdy nie posiadasz zdolności myślenia, twoje odczucia są ci tak obce, że nie potrafisz ich opisać. Kiedy znikają uczucia stosujesz taką definicję. 
    Po chwili uznałam, że nie odczuwanie niczego może być łaską, bo poczułam silne kłucie w klatce piersiowej. Ból rozprzestrzeniał się po moim ciele, jak ogień trawiący dom. Kolejne segmenty zostały podawane niewyobrażalnym torturom. Pomyślałam o Gajeellu, nadal trzymałam jego dłoń, ale nie czułam jego obecności, dlatego nie mogłam stwierdzić, czy i on cierpi. 
    Ból dotarł do serca, czułam że zaraz wybuchnie jak bomba z opóźnionym zapłonem. Nagle tak szybko jak ból przyszedł tak szybko zniknął. 
    Światło mnie oślepiło i znów mogłam normalnie myśleć. Po chwili widziałam wszystko wyraźnie. Z wrażenia aż puściłam dłoń, która była dla mnie jak kotwica przytrzymująca mnie w spokoju. 
    Zadarłam głowę, aby objąć wzrokiem ogromnie drzewa sięgające wysoko ponad chmury na nieboskłonie. Konary wiły się w dziwnych splotach i łączyły w ten sposób drzewo z drzewem. Przypominały wielkie obejmujące się ramiona. Wszystko wydawało się być powiększone, nawet trawa sięgająca mi do połowy łydek. Soczyście zielony mecz był grubszy i miększy, więc mógł uchodzić na naturalny dywan. W oddali przemykały zwierzęta różnej maści, od powiększonych jeleni do królików także nienaturalnej wielkości.
- Hmm, to... - wymruczałam - Może najpierw poszukajmy jedzenia ? Wiele godzin minęło od momentu, gdy mieliśmy coś w ustach. Musimy nabrać sił przed wyprawą, a także należy określić plan działania. Nie możemy bez żadnego przygotowania zacząć poszukiwań. Tak naprawdę wiemy tyle, że możemy zwrócić do Igneella, jeśli w ogóle tu jest. Co jeśli go nie znajdziemy ...?

    Ruszyłam naprzód nie czekając na odpowiedź Gajeella, bo zapewne będzie sarkastyczna. Uzna, iż za wiele myślę na raz i powinnam ochłonąć. 
  Szłam w kierunku, gdzie trawa była zieleńsza, liście większe i grubsze niż te które były wystawione na działanie promieni słonecznych. Może w pobliżu jest jakieś źródło wody?
- Skąd wiesz w którą stronę mamy iść ? Przecież to istna dżungla ! - zdumiał się mój ukochany.
- Zauważyłeś jelenie, który szły w tym samym kierunku co my teraz ? Zwierzęta roślinożerne zazwyczaj pasą się nie daleko wody.  Spójrz też na rośliny, tutaj rosną gęściej, więc to kolejna wskazówka.
- Bez ciebie bym zginął - sapnął. - A co z jedzeniem ?
- Jak na razie zbieraj te jagody - wskazałam na rząd krzaków, na których rosły smakowicie wyglądające owoce - Będziemy je jeść po drodze, potem zobaczymy.
- Mogą być trujące - spojrzał krzywo na jagody.
- Ptaki je jedzą, to i my możemy je zjeść - westchnęłam.
   Ruszyliśmy dalej, uspokoiliśmy troszkę nasze puste żołądki. Podziwialiśmy barwne ptaki na gałęziach, wyśpiewujące nieznane nam piosenki. Każdy z ich treli był czysty i tak piękny, iż chwytał za serce. Nigdy nie widziałam takich gatunków, napotykane przez nas rośliny też były inne niż w naszym świecie. 
    Po pewnym czasie Gajeell przystał i kazał mi również się zatrzymać. Zamarliśmy. Obrócił się i zaczął wsłuchiwać w las, zamknął oczy, aby nic go nie rozpraszało. I po chwili ruszył przed siebie, prowadząc mnie za rękę.
-Co jest? -spytałam
- Słyszę wodę, a tak dokładnie strumień. Niezbyt wielki... 
- Wow, ja jeszcze nie słyszę - wyburczałam
- Mam bardziej wyostrzone zmysły, słonko - uśmiechnął się zadziornie
- Chwal się, chwal...
     Nie skomentował tego, tylko kontynuował nasze poszukiwania. Drzewa zaczęły się przerzedzać iw końcu trafiliśmy na polane, którą przecinał w poprzek strumień o mocnym nurcie. Na brzegu leżały duże kamienie, niektóre ułożone jedno na drugim. Dziarskim krokiem poszłam do strumienia, gdy nagle za jedno z głazów wyłoniła się jakaś postać. Podskoczyłam w miejscu ze strachu i cofnęłam się do Gajeella, nie wiedząc z kim mamy do czynienia. 
   Najpierw ujrzałam niesamowicie zielone i długie włosy, które ciągnęły się za ich właścicielką, która miała wręcz idealne rysy twarzy. Spoglądały na nas oczy koloru kory dębu, okalane czarnym wachlarzem rzęs. Nie patrzała na mnie ani na Gajeella z wrogością, tylko z czystym zainteresowaniem. Najbardziej skupiła się na moim mężczyźnie, otaksowała swym magnetycznym spojrzeniem całą jego sylwetkę. Gdy skończyła oględziny zaczęła iść w naszą stronę powolnym krokiem, jakby chciała nam przekazać, że nie ma złych zamiarów. Mimo, że było nas dwoje, a Gajeell wyglądał na groźnego przeciwnika, coś mi mówiło, że jest ona od nas o wiele silniejsza. Dlatego przytrzymałam mojego towarzysza w miejscu, który aż się palił aby wyjść na przeciw tajemniczej kobiecie. 
    Zatrzymała się jakieś dwa metry od nas i - co mnie bardzo zaskoczyło - uśmiechnęła się promiennie. Ten uśmiech sprawił, że była jeszcze piękniejsza - o ile to możliwe, bo była przecudna. 
- Witajcie, skąd przychodzicie? - jej głos był równie onieśmielający, to jakby rozdzwoniły się małe dzwoneczki. 
   Odkaszlnęłam i odpowiedziałam jej.
- Ze świata ludzi i magów, z królestwa Fiore. 
-Ah, tak. To na was czekałam - moja dolna szczęka musiała znaleźć się na ziemi, bo roześmiała się - To prawda, wasza obecność w Krainie Smoków nie jest dla mnie zaskoczeniem. Jestem wieszczką smoków, sama kiedyś nim byłam, ale z pewnych względów zostałam wyłączona z ich społeczności i co się z tym łączy zostałam zaklęta w człowieka. 
   Spojrzałam na nią zaintrygowana. Co takiego zrobiła, że została wykluczona ? Chyba ujrzała to pytanie w moich oczach, bo powiedziała.
- Zaraz wam wszystko opowiem - skinęła na nas dłonią i dodała - Ale najpierw napijcie się ze strumienia. Powiadają, że woda z niego leczy rany, dodaje sił a nawet odmładza.
    Woda była czystsza niż ta w naszym świecie, promienie słońca odbijały się od jej powierzchni, a dno było idealnie widocznie. Jej chłód był jak balsam dla mojego wysuszonego na wiór gardła. Jęknęłam z zachwytu. Po tylu nieszczęściach, które mnie spotkały ugaszenie pragnienia, było czymś niesamowitym. Spojrzałam na swoje odbicie, wyglądałam o wiele poważniej niż przed dwoma tygodniami. 
- Teraz wyruszymy do mojego domu niedaleko strumienia. Musicie zjeść porządnego i wtedy wam wszystko wyjaśnię. - powiedziała do nas zielonowłosa - A tak przy okazji mam na imię Rikka.
- Ja jestem Levy - skinęłam przyjaźnie głową - A to Gajeell.
    Nie kłamała, jej chatka, która zbudowana była z drewna stała rzut beretem od rzeczki. Wyglądała jakby wyrosła z ziemi, gęste pnącza obrastały ściany, także ledwo można było je zobaczyć. Poczułam się w jak bajce, może za rogu wyjdzie Królewna Śnieżka ze swoimi krasnoludkami? Zaprosi nas do środka upewniając się wcześniej, że nie jesteśmy złymi ludźmi w przebraniu.
   Rikka ugościła nas w przytulnej jadalni i postawiła na stole pięknie pachnącą potrawkę. Od razu zaczęliśmy jeść, uprzednio dziękując za gościnę. Gdy skończyliśmy przenieśliśmy się do solanu, gdzie stały dwie skórzane sofy okryte zielonym pluszem, gdy usiadałam na jednej z nich poczułam się niebiańsko. Wszystkie moje mięśnie rozluźniły się. Gajeell usiadł obok mnie, ujął moją prawą dłoń, którą zaczął głaskać automatycznie.
   Rikka spojrzała na nas, jakby czekała aż będziemy gotowi na rozmowę. Skinął głową w jej stronę, aby zaczęła. 
    Zielonowłosa westchnęła głęboko, zamyśliła się na chwilę i słabym głosem, innym niż wcześniej zaczęła opowiadać.
- Jeśli macie wszystko zrozumieć, muszę najpierw opowiedzieć wam moją historię. - w jej oczach zobaczyłam ból - Kiedyś nazywano mnie Rikką Córką Ziemi, dlatego, że byłam jedynym smokiem ziemi, a dokładnie wyłoniłam się wprost z jej wnętrza. Nie długo po moim przyjściu na świat okazało się iż kontroluję żywioł, który powołał mnie do życia. Nie na tym kończyły się moje zdolności, posiadałam także moc zaginania granicy między światami, to znaczy, że mogłam tkać portale. To ja stworzyłam te przejście, przez które się tu dostaliście. Zrobiłam to na rozkaz smoków, które górowały nade mną mocą a przede wszystkim wpływami na innych. Nie chciałam nigdy tego robić, dlatego nie mówiąc nic nałożyłam ograniczenia na portal, których nikt prócz mnie nie zdejmie. Dzięki temu jest on otwarty tylko co kilka lat i nie może przez niego przejść więcej niż dwie istoty, czy to są smoki, ludzie, czy też pół-smok, pół człowiek - zerknęła znacząco na Gajeella - Gdy tylko wyższe smoki dowiedziały się o tym, uznali to za zdradę i wygnali mnie do lasu zaklinając w człowieka. Jednak nie wiedzieli, że znam się na wielu innych rodzajach magii. Doznałam wizji w której zobaczyłam nieszczęśliwego mężczyznę, który miał to czego pragnęłam najbardziej. Esencję smoka, mogąca przywrócić mi dawną postać. Czekałam aż do dzisiaj z utęsknieniem w nadziei, iż pojawi się i znowu będę mogła normalnie żyć.   
- Ich kara nie była aż tak surowa - zauważyłam - Myślałam, że smoki to bardziej srogie stworzenia.
- Masz racje, na początku chcieli mnie zgładzić, ale powiedziałam, że jeśli to uczynią portal zniknie wraz ze mną i nigdy nie wyjdą poza ten świat. Zaklęcie mnie w człowieka i tak jest okrutną karą, naprawdę ciężko było mi się przyzwyczaić i żyć w miarę normalnie. Samotność była równie bolesna i dotkliwa.
- Naprawdę ci współczuję - spojrzałam na nią łagodnie.
- Rozumiem co czujesz - wtrącił Gajeell - Nie utraciłem całego człowieczeństwa, ale czuję się strasznie obco. Jakby w każdej chwili smok we mnie mógłby przejąc nade mną kontrolę.
- Czyli oboje pragniemy tego samego. Powrotu do normalności - uśmiechnęła się Rikka
- Czy znasz sposób na to, żeby to wszystko odkręcić ?
- Znam. Jestem gotowa od wielu, wielu lat. 
- Więc ?
- Wyciągniemy z ciebie esencję smoka, cząstkę jego duszy i umieścimy we mnie. Jest to bardzo skomplikowane. Trzeba skupienia i dużo, ale to dużo cierpliwości. Należy sięgnąć po bardzo starą magię, zapomnianą nawet przez smoki, ale nie przeze mnie. Musimy odprawić swego rodzaju rytuał, dzięki któremu będziesz wstanie poczuć samego siebie i oddasz mi to czego nie potrzebujesz. Zrobisz to samo, co zrobiono tobie. 
- Tylko tyle ? - spytałam zdziwiona
    Spojrzałam na mojego ukochanego, w jego oczach narastała radość tak ogromna, że rozświetlała je od środka. Baliśmy się tej podróży, a okazało się, iż nie wiele potrzeba, aby wszystko wróciło do normalności. Już nie długo mieliśmy wrócić do domu.
   Uśmiechałam się upojona szczęściem, kiedy słowa Rikki podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody.
- Aż tyle.. - uśmiechnęła się smutno - Potrzebny nam jest święty ogień, który płonie na Górze Przodków. Jest on pozostałością po pierwszym smoku, tylko nim mogę nakreślić krąg w którym wymówię zaklęcie. Zdobycie go jest wręcz niemożliwe, pilnuje go kilkanaście smoków, przez wzrokiem których nie da się przemknąć. Ja nawet nie mogę się tam zbliżyć, zresztą ty Gajeellu też nie podejdziesz pod górę, bo masz w sobie smoka. Każdy, kto choćby ma w sobie malutki pierwiastek  jego duszy zostanie wykryty i wyrzucony.
- Ale przecież jesteś człowiekiem - powiedział Gajeell
- Jestem tylko zaklęta w tej formie, w środku jestem stuprocentowym smokiem. Nie jesteśmy wstanie zdobyć świętego ognia. Przepraszam, ale nie znam żadnego innego sposobu niż ten...
  Oboje posmutnieli, nadzieja w Gajeellu gasła z każdą sekundą. Patrzałam na niego z niepokojem i pragnęłam coś zrobić. Jeśli jest teraz w połowie smokiem, nie dotrze do Góry przodków. Tu jest potrzebny ktoś, kto jest człowiekiem, ktoś kto nie posługuje się nawet magią smoczych zabójców. Człowiek ! Tak, przecież, to ja mogłam wejść na tą górę. Ale czy będę wstanie sama to zrobić ? Tak, dla niego tak !
- Ja to zrobię - krzyknęłam
   Spojrzeli na mnie z osłupieniem. Mój ukochany patrzał na mnie z niedowierzaniem i przestrachem.
- Nie puszczę cię - odrzekł stanowczo
- A właśnie, że mnie puścisz, nie możesz mi rozkazywać. Zostaniesz tu, a ja wyruszę na poszukiwania. - spojrzałam na niego - Tu nie chodzi tylko o to, że chcę to zrobić dla ciebie. Pragnę dowieść sobie samej, iż jestem silna, odważna na tyle aby być ciebie godną. A poza tym nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym nie zrobiła niczego. Wiem, że się o mnie boisz, ale już zdecydowałam. Jutro wyruszę jeśli to możliwe i zawalczę o nas. O czas dla nas...