Music

wtorek, 14 kwietnia 2015

Rozdział - 14 - Poświęcenie

Heeej! Macie tu kolejny rozdzialik ;) Jak zawsze w napisanie jego wkładam swoje serce ;) Oddaje go w wasze ręce z nadzieją, iż  wam się spodoba. Także miłego czytania ;) Ów rozdział jest początkiem najważniejszego dla mnie wątku :)


***

     Zapadła głucha cisza, dzięki której mogłam słyszeć przyspieszony oddech Gajeella. Patrzył na mnie w osłupieniu z lekko rozchylonymi ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Czyżby był zły ? Przerzuciłam swoje spojrzenie na Rikkę, która była nadzwyczaj spokojna i pogodzona z losem. Z pewnością lepiej przyjęła moją decyzję i wiedziała, że będę się upierać na tym, aby zdobyć święty ogień. Zrobiłam krok do przodu w jej kierunku, tym  samym dając znak, że potrzebuję wsparcia w tej sytuacji.

       Uniosłam drugą nogę, deski zaskrzypiały, gdy przenosiłam ciężar ciała. Nie zdążyłam podejść do Rikki bliżej. Gajeell chwycił mnie za nadgarstek i lekko ścisnął. Zerknęłam w dół, palce jego silnej dłoni kurczowo zaciskały się na mej delikatnej ręce.
     Mój ukochany wstał z sofy, na której do tej pory siedział i ruszył do drzwi wyjściowych. Wręcz ciągnął mnie za sobą, nie potrafiłam przeciwstawić się jego sile, więc szłam za nim posłusznie. Zaczęliśmy oddalać się znacznie od domu smoczycy, gdy zniknął nam z pola widzenia, niemal całkowicie przysłonięty przez gigantyczne drzewa, zaczęłam się wyrywać.
- Stop! Gdzie ty idziesz!? - mój krzyk nie robił chyba na nim  większego wrażenia.
       Nadal uparcie szedł przed siebie, nie robiąc sobie nic z moich prób wyrwania się z uścisku. Usta zacisnął w prostą linię, jakby zmuszał się do tego, aby żadne słowo się z nich nie wykradło.
     Szarpnęłam z całej siły ręką, którą trzymał w momencie, gdy się tego najmniej spodziewał. Z zadziwiająca łatwością wyrwałam się z jego uścisku, jednakże impet był na tyle silny, że upadłam na ziemie. Było to strasznie głupie.
     Gajeell spojrzał się zirytowany i kucnął przede mną, złość wykrzywiła jego twarz w grymasie. Jego zachowanie było aczkolwiek dziwne.
- Sama sobie robisz krzywdę. Nawet mi nie dajesz rady, a co dopiero jakiemuś rasowemu smokowi?
     Gdy wypowiadał te słowa utrzymywał ze mną kontakt wzrokowi. Jego spojrzenie wdzierało się w moją dusze, jakby mógł ją bez problemu odczytać. Chwycił mnie za ramiona i ścisnął na tyle mocno by zabolało. Skrzywiłam się, ale milczałam czekając na dalszy rozwój wypadków. Mój ukochany nie wytrzymał i przerwał ciszę, która przez chwilę otuliła nas niczym kokon.
- Mów, że coś ! - syknął.
       Spojrzałam na niego wielkimi oczyma, zszokowana jego uniesionym głosem. Co złego zrobiłam? Poczułam gorzkie, nieproszone łzy, który odkrywały moje słabości. Nie mogłam sobie pozwolić na płacz przy nim, bo inaczej to tylko pogorszy sytuacje. Dlatego szybko zamrugałam, aby pozbyć się słonych kropelek w kącikach oczu. Na moje nieszczęście, jak się okazało, mimo tego je zauważył.
- Nie okłamuj się, że jesteś wstanie dokonać cudu. Popatrz jak słaba jesteś.
      Zachłysnęłam się powietrzem. Jego słowa były jak sztylety. Z każdym kolejnym ranił mnie bardziej, jakby nie wiedział co to litość. Nigdy bym nie pomyślała, że tak srogo mnie oceni. On, który zapewniał mnie o swojej miłości. Musiałam to jakoś przełknąć. To nie mogło mnie powstrzymać przed wykonaniem mojego zadania.
     Jak miałam zareagować na oskarżenia?
- Milczysz... A jeszcze przed chwilą byłaś tak pewna wszystkiego. Rozumiem, że jesteś tylko mocna w sło...
      Moja dłoń sama skierowała się do jego twarzy i silnie zderzyła się z policzkiem. Czarne włosy opadły mu na twarz, a ja szybko cofnęłam dłoń do piersi chcąc tym samym wymazać mój czyn z pamięci.
      Siedziałam w kucyki czekając na nieuchronne. Odważyłam się spojrzeć na mojego ukochanego i widząc rozpacz w jego oczach nie wiedziałam, co począć. Sytuacja była napięta do granic możliwości, dlatego nie wytrzymałam i podniosłam się z ziemi. Stałam nad nim przez chwilę, mając nadzieję, że cofnie swoje słowa i zapewni mnie, że docenia moje starania. Samym spojrzeniem chciałam zmusić go do wstania, jednak on nawet nie ruszył palcem.
        Odwróciłam się w stronę domku Rikki i na odchodne powiedziałam:

- Rozumiem, że się boisz... Ja też, ale kocham cię tak bardzo, że to nie ma znaczenia. Nie będę czekać, aż smok przejmie nad tobą kontrolę i cię stracę. - nabrałam powietrza - Najbardziej boję się życia bez ciebie.
    Chciałam odejść, jednak jego słowa wryły mnie w ziemie i wbrew wszystkiemu wysłuchałam go.

- Czy nie uważasz, że to niesprawiedliwe? Ja mogę ciebie utracić, ale ty mnie nie... Jak mogę nie drżeć o twoje życie, gdy będziesz stawiała czoła smokom? Cholera... co mam jeszcze zrobić, aby cię zatrzymać ?! Nie pomyślałaś, co się ze mną stanie, gdy nie daj Boże, nie wrócisz? 
- Już tak wiele dla mnie zrobiłeś... Pozwól mi na to poświęcenie, proszę - szepnęłam
- Nie puszczę cię!!! - wstał. 
- Nie będziesz decydował za mnie ! - nasza potyczka słowa, wydawała się nie mieć końca.
      Spuścił ręce w bezradności, jakby pogodził się z moją decyzją. Nic już nie mówił, tylko patrzył na mnie zrozpaczony, błagając samym spojrzeniem. Nie mogłam tak tego zostawić, nie chciałam żegnać się w gniewie, bo jeśli to miało być moje ostatnie wspomnienie związane z nim, to nie tak powinno wyglądać. Byłam świadoma tego, że mogę zginąć już na wejściu, dlatego podbiegłam do niego i wtuliłam się z całych sił w umięśniony tors Gajeella. Wdychałam zapach jego ciała, aby przypadkiem nie zapomnieć jaki jest piękny i ile razy pobudzał moje zmysły. Palcami wodziłam po krzywiznach jego pleców, dotarłam do skrzydeł i zatrzymałam się. Cofnęłam ręce i ułożyłam je na męskiej piersi. Bez problemu wyczuwałam bicie serca, które synchronizowało się z moim. Wtedy byłam już stuprocentowo pewna, że zrobię wszystko, żeby wrócić i znowu tak się w niego wtulić.
       Zakrył moją dłoń, następnie uniósł ją do ust i złożył delikatny pocałunek. Zadrżałam. Potem złożył na moich ustach najdelikatniejszy pocałunek. Chciałam jednak więcej, uniosłam się na palcach i z pasją o jaką bym się nie posądziła, wpiłam się w jego miękkie wargi, soczyste niczym najwspanialszy owoc. Smak, który opanował moje zmysły i całkowicie mnie obezwładnił, sprawiając, był mieszanką najpyszniejszych smakołyków. Nogi mimowolnie ugięły się pode mną. Musiał to zauważyć, bo chwycił mnie delikatnie w pasie i uniósł do góry. Gdy jego język pieścił wnętrze mych ust i delikatnie muskał przy tym mój, czułam się całkowicie spełniona. I nic w świecie nie mogło zastąpić tego odczucia. Tak, to też powinnam zapamiętać.  Dla tego warto walczyć i umierać. A co najważniejsze - żyć...


***
      Wracaliśmy wtuleni w siebie, jakbyśmy chcieli zamienić się w jedno ciało. Serca już od dawna wybijały ten sam rytm, dusze zespoiły się jak dwa elementy układanki, więc nie wiele nas od tego dzieliło. Cisza tym razem nie miała złowrogiego oddźwięku, nie była też krępująca - to był po prostu inny sposób na rozmowę. Nawet nie zauważyłam, kiedy nauczyłam się czytać mu w myślach. Czy tak czuły się bratnie dusze? Dopełniały się i nie wyobrażały sobie życia samemu ?
     Dlatego tak ciężko było nam się rozstać, rozumiałam w całości wybuch Gajeella, bo i sama posunęłabym się do takich słów, przy próbie zatrzymania go. 

      Z oddali zamajaczył nam domek Rikki, która stała w drzwiach, jakby wyczuwała z daleka naszą obecność. Bez słów wpuściła nas do środka i zaczęła coś przerzucać w szufladach. Ze spokojem czekałam na to, czy się odezwie. Jednak przez pierwsze dziesięć minut krzątała się po domu, raz po raz znikając - tak bynajmniej się domyślałam - w sypialni. W końcu zatrzymała się, gdy stolik w salonie był obłożony najróżniejszymi rzeczami.
- Podejdź proszę, Levy - skinęła na mnie.
       Zrobiłam to i stanęłam naprzeciw niej. Najpierw wzięła do ręki piękny, złoty kompas zawieszony na równie złotym łańcuszku. Od razu zawiesiła mi go na szyi, spoczął na mojej piersi. Rikka położyła na nim dłoń i patrząc mi w oczy, powiedziała:
- Doprowadzi Cię do miejsca, którego odnalezienia będziesz pragnęła z całego serca.
        Następnie sięgnęła po piękny, koloru mchu, zdobiony złotym haftem płaszcz i okryła mi nim ramiona. Miałam wrażenie jakby po plecach spłynął mi wodospad. Materiał odzienia był delikatny, jakby same wróżki utkały go z pajęczej nici. Dotknęłam jego sploty, był chłodny a zarazem ciepły w dotyku, jakby ciągle zmieniał swoją temperaturę.

- Jest dobry na każdą pogodę, nie zmarzniesz wieczorem ani nie przegrzejesz w ciągu dnia. 
       Sięgnęła również po solidnie wyglądające buty ze skóry, które nadawały się bardziej na wędrówkę niż moje za delikatne na to sandały. Dała mi też wygodne spodnie do kolan i bluzkę, szybko poszłam w ustronne miejsce, by zdjąć sukienkę, którą miałam do tej pory na sobie. 
         Potem usiedliśmy w czwórkę i czekaliśmy na wschód słońca. Miałam wyruszyć jeszcze dziś i kierować się na wschód do jaskiń, w których schronie się pierwszej nocy. Rikka opowiedziała mi sporo o okolicy, czego mogę się spodziewać, po drodze. Najpierw będę szła z nurtem rzeczki, gdzie las na wokoło jest najgęstszy i w razie niebezpieczeństwa łatwo będzie się w nim ukryć. Gdy tylko natknę się na wodospad muszę odbić w prawo, żeby nie znaleźć się w otwartej przestrzeni. Wtedy już łatwo dotrę do jaskiń. Pierwsza noc będzie spokojna, jak obiecała mi smoczyca, jednak kolejne już niekoniecznie. Dalszą drogę miał wskazać mi magiczny kompas.
     Słysząc to Gajeel zrobił się jeszcze bardziej posępny. Samym spojrzeniem nakazywałam mu się nie wtrącać, abym mogła wszystko dokładnie zapamiętać, bo to mogło uratować mi życie. Kiedy tylko Rikka wyjaśniła mi wszystko, na co powinnam uważać, wyjęła z kieszeni przepiękny kryształ odbijający światło słońca, wpadające przez jedno z okien. Wysiał na delikatnym łańcuszku ze srebra i w jakiś sposób przyciągał mnie do siebie. Wychyliłam się do przodu, aby lepiej mu się przyjrzeć, był idealnie gładki. Rikka wyciągnęła wisior w moja stronę i delikatnie ujęłam go w palce. 
- Pilnuj go, bo bez niego misja się nie powiedzie. Gdy tylko dotrzesz do Świętego Ognia włóż w niego kryształ. Wchłonie on ogień i to wystarczy bym mogła przeprowadzić rytuał.
    Powiesiłam go na szyi i schowałam pod bluzką, kamień był chłodny, ale to dobrze, dzięki temu ciągle będę go czuła. Smoczyca spoglądała na mnie z troską wyrysowaną na twarzy, ale i z wielkim szacunkiem. 
- Jesteś głodna ? - spytała.
    Pokręciłam głową, nie razie nie byłam wstanie nic przełknąć, bo wbrew pozorom jakie stwarzałam, byłam cała roztrzęsiona w środku. Bałam się, że zawiodę i nie wrócę, a przez to Gajeel zostanie sam ze złamanym sercem.
- W takim razie prześpij się, żeby nabrać jak najwięcej sił. Ja w tym czasie przygotuję ci prowiant i wszystkie niezbędne rzeczy na wyprawę. Możesz iść do mojej sypialni, masz jakieś dobre pięć godzin snu przed sobą - uśmiechnęła się łagodnie. 
     Wstałam wolno i skierowałam się do pokoju, aby udać się na ostatni spokojny odpoczynek. Gajeel ruszył za mną, bo od momentu naszej "rozmowy" nie potrafił zostawić mnie samej, jakby korzystał z każdej chwili, jaką może ze mną spędzić. Cieszyło mnie to, bowiem jego obecność jak nic innego dodawała mi odwagi. A teraz bardzo jej potrzebowałam. 
     Ściągnęłam pelerynę i buty, które dostałam od Rikki i które znów założę za kilka godzin. Położyłam się na miękkim łóżku i natychmiast poczułam zmęczenie.  Gdy zasypiałam Gajeel siedział na brzegu łóżka i delikatnie przeczesywał moje włosy. Równomierne ruchu jego ciepłej dłoni szybko popchnęły mnie, ku rozłożonych w zapraszającym geście ramionom Morfeusza. Zamykając oczy usłyszałam tylko:
- Nie zasługuje na Ciebie...

 ***
   

    Po czasie krótszym niż pięć minut - tak bynajmniej mi się zdawało - poczułam jak ktoś lekko mną potrząsa. Ten ktoś to był Gajeel, bo po chwili poczułam ciepłe wargi na policzku i usłyszałam cichy szept:
- Słońce zachodzi - w głosie tego wspaniałego mężczyzny słuchać było poddanie. 
    Szybko wstałam, mimo protestów ukochanego, abym tak bardzo się nie spieszyła, zaczęłam się ubierać i wyskoczyłam jak z procy do salonu, gdzie czekała na nas Rikka. Włożyła mi w dłonie skórzany plecak wypchany po brzegi najpotrzebniejszymi rzeczami, do jednego z jego boków przytwierdzony był koc, a do drugiego cienka, ale wyglądająca na wytrzymałą, lina. Gdy tylko założyłam go sobie na plecy - co było dla mnie zaskoczeniem - ucałowała mnie w czoło. Miało to dziwny wyraz błogosławieństwa. 
- Będę ciągle o tobie myśleć i prosić niebiosa o opiekę nad tobą.
     Jej gest był przepiękny, tak że w moim oczach zabłysły łzy wzruszenia, ale znów powstrzymałam się przed płaczem. Dopiero, kiedy zniknę z zasięgu ich wzroku pozwolę sobie na to.
- Dziękuję - uścisnęłam ją.
- Pożegnajcie się - powiedziała i zniknęła w kuchni.
      Spojrzeliśmy na siebie, lekko chwyciłam jego silną i tak dobrze znaną mi dłoń, w którą moja wpasowywała się idealnie. 
- Wyjdźmy przed dom - szepnęłam
    Staliśmy przez chwilę w milczeniu, patrząc na zachodzące słońce, które było wyznacznikiem naszego czasu. Niedługo zapadnie zmierzch, mogące być zarówno początkiem wszystkiego jak i zakończeniem wspólnej historii. Czuliśmy powagę sytuacji, nie było już żadnych krzyków, złych spojrzeń oraz wyrzutów. 
- Wiesz, że zawsze będę cię kochała? - szepnęłam, opierając czoło na jego ramieniu.
- Tak samo jak i ja ciebie - gwałtownie przygarnął mnie do piersi.
       Nic więcej nie powiedzieliśmy, tylko żyliśmy sobą nawzajem. Może minęły sekundy, godziny, czy nawet dni, nie miało to większego znaczenia. Czasami czas schodzi na drugi plan i pozwala miłości grać główną rolę, ale tylko przez chwilę, bo niestety historia musi się toczyć. Aktorzy muszą znowu grać według scenariuszu życia.
       Ten stan w który wpadliśmy przerwało nadejście Rikki i jej słowa:

- Już czas.
        Poprawiłam plecak na ramionach i uśmiechnęłam się do nich krzepiąco. Wymieniłam ostatnie rozpaczliwe spojrzenie z Gajeel'em i ruszyłam ku przeznaczeniu. Nie próbowałam się odwracać, bo wiedziałam, że jeśli to zrobię to odwaga całkowicie mnie opuści.
      Stawiałam w miarę pewne kroki, coraz bardziej zagłębiając się w olbrzymi las. Mając pewność, że zniknęłam z zasięgu wzorku ukochanego, pozwoliłam tak długo przetrzymywanym łzom popłynąć wartkim strumieniem. Słone krople jak deszcz obmywały moje policzki i skapywały z brody na żyzną, porośniętą mchem ziemię. 
     Szłam na wschód na pomocą kompasu, nawet nie zauważając, kiedy przestałam płakać. Mała rzeka, przecinająca zieloną krainę jak wstęga, wskazywała mi drogę. Myślałam, że moja podróż do wodospadu, o którym mówiła mi Rikka będziesz dłuższa. Szacunkowo mogłam przebijać się przez leśną gęstwinę około czterech godzin. Na niebie zalśnił księżyc, którego ledwo widziałam przez majestatyczne korony drzew. Jedynie on oświetlał mi ścieżkę, ku jaskiniom, jaką obrałam po tym jak skręciłam w prawo. 
      W czasie wędrówki słuchałam jak urzeczona śpiewu cykad, latających tuż nad moją głową. Czasami pozwalałam sobie na obserwowanie ich, jak przemykały w świetle księżyca, przez resztę czasu czujnie obserwowałam, czy ktoś za mną nie idzie. Gdy tylko słyszałam podejrzany dźwięk łamania gałęzi, czy szelest w krzakach kucałam tuż przy ziemi i czekałam, czy to nie aby nie zbliża się ktoś niekoniecznie dobry. Często okazywało się, że to jelenie przemykały wśród drzew - na szczęście nie natknęłam się na żadne dzikie zwierzę. 
    Po niecałych trzech godzinach dotarłam do jaskini, która okazała się doskonałym noclegiem. Była bardzo duża, więc nie łatwo będzie mnie znaleźć. Jej ciemności ukryją mnie przed wzrokiem smoków. Rozłożyłam koc na płaskim podłożu mojego schronienia na dzisiejszy dzień - wstawało już słońce. W dzień miałam spać i dopiero późnym popołudniem kontynuować podróż do Góry Przodków. 
   Zmęczona kilku godzinną wędrówką, bez chwili przerwy, szybko zasnęłam upewniwszy się, iż okolica jest bezpieczna.

***
       Obudziłam się, gdy słońce było już bardzo nisko na nieboskłonie - było to dziwne z racji tego, iż panowało tu teraz lato i  powinno być o wiele wyżej. Widocznie ten świat rządził się swoimi prawami, co było mi akurat na rękę, mogłam bezpiecznie chodzić po lesie nocą. 

     Szybko się spakowałam i wyszłam, aby upewnić się, że na niebie nie ma żadnego smoka. Żadnego nie widziałam, wytężyłam więc słuch. Wsłuchiwałam się w krainę, mogłam przecież też usłyszeć, jak ogromne skrzydła tych stworzeń przecinają powietrze albo jak z gadzich gardeł wyrywa się ryk. Po dziesięciu minutach dokładnych obserwacji ruszyłam w drogę. 
     Nagle usłyszałam za sobą szelest, odwróciłam się gwałtownie wypatrując niebezpieczeństw. Jednak coś podobnego się nie powtórzyło więc ruszyłam do przodu. 
- To znowu te głupie jelenie - wymamrotałam pod nosem.
     Znowu to usłyszałam. Tym razem szelest był głośniejszy, towarzyszył mu dźwięk pękającej pod naciskiem suchej gałązki. Przystanęłam. 
- Tym razem to nie jeleń, niestety - wymruczał ktoś za mną. 
   Odwróciłam się.

-----------
Specjalna dedykacja dla Zuzi, która była dla mnie wielką pomocą, przy pisaniu owego rozdziału. Dziękuję Ci za to, że mimo braku czasu... dla mnie go znajdujesz i czytasz to  <3